Uwaga, artykuł może wywoływać stan oburzenia i dezaprobaty. Czytacze z brakiem dystansowania się do treści zamieszczanych przez anonimowych, mało ważnych pismaków, są proszeni o opuszczenie tekstu.
Jako osobnik dość wybredny w odbiorze innych osobistości więcej zazwyczaj dostrzegam minusów niż plusów w ludziach. Za główny czynnik takiego podejścia obwiniam ułożenie konstelacyjne w dniu mojego urodzenia, czyli moją zodiakalną skorpionowatość. Dlatego niełatwo sprostać moim wymaganiom do bycia zaakceptowanym do dłuższego zaznajomienia. Dużo mnie w ludziach rozdrażnia bądź rozprasza, dlatego ustanawianie dłuższych, a przede wszystkim szczerze miłych relacji bywa trudne. Bukmacheruję, że około 68% czytaczy uznałabym za niefajnych, aparycyjnie lub ze względu na jakąś inną ich inkszość. Ale, drogi czytaczu, nie odbieraj tego personalnie, są po prostu takie płotki, których nie dam rady przeskoczyć… lub złowić.
I tak na przykład ktoś, posiadający jednolitą linię brwiową, działa na mnie jak kurz na astmatyka. Albo jeśli w ogóle na czyjejś twarzy pojawia się za dużo owłosienia w miejscach niepożądanych. Niefajnie.
Osobnik z naroślą natwarzową, potocznie zwaną brodawką, wzbudza we mnie grozę i wspomnienia przerażających postaci poznanych w sferze wyobraźni w latach dziecięcych. Tej gęby nie określę mianem fajnej.
Podobną trudność sprawi mi uznanie fajności kogoś, kto z francuska wymawia „rabarbar”, Francuzem nie będąc. Podobnie będzie z mówiącymi piskliwie, świszcząco, ciamkająco, zbyt wysoko lub zbyt nisko. Ktoś za głośno chodzący, za bardzo gestykulujący, z wiecznie zmrużonymi oczami, wiecznie pociągający nosem również znajdzie się za linią fajności.
Wiem. W czasach, kiedy wszyscy walczą o tolerancję i równość, akceptację wszystkości i wszystkich, ja obnażam swoje uprzedzenia wobec wielu inności, bo wymienione przykłady to jedynie szklanka wody zaczerpnięta z ich źródełka.
Muszę jednak zaznaczyć, że wspomniane inności nie są dla mnie skrajnie dyskwalifikujące, jednak w mojej świadomości odciskają tak silne piętno, że przyćmiewa ono inne pozytywy, czyli wspaniałości charakterologiczne!
Na swoją jedyną obronę dodam, że mojej gęby też do fajnych nie zaliczam, ale to już temat trochę innej akceptacji. Ale za bardzo bronić się też nie chcę. Tak po prostu mam.
Ostatnim jednak czasem w moim pismackim życiu pojawiła się jedna fajna gębuśka dla mnie absolutnie bez zastrzeżeń, żadnych przywar, żadnych nieakceptowalnych inności. Typowo.
I patrzę na tę gębuśkę z przyszłościową nadzieją, że pomoże mi ona stać się ciut łatwiejszym w obejściu skorpiońskim uprzedzeniowcem. Ta gębuśka należy do mojego dziecka i liczę na to, że ono będzie tym przysłowiowym „lekiem na całe zło”, zarówno to zewnętrzne, bytujące w otaczającym nas świecie, jak i to małe, wewnątrz mnie.