Nikodem zauważył na plaży kraba. Krab w swoich barwach ochronnych prawie nie różni się od suchego piasku. Ot, grudka, kamyk, kępka wyschniętych wodorostów – tylko nagle zaczyna maszerować. Jak go wypatrzył, skoro nie patrzył prawie wcale? Drzemał z kapeluszem zsuniętym na czoło i nagle powiedział – o, krab. Gdzie? Zobacz, tam…
Zaczęliśmy go śledzić, my i nasze długaśne cienie, poruszające dłońmi na piasku. Cieni się nie bał, nas też nie, jeśli nie szliśmy zbyt równolegle; wtedy zatrzymywał się albo mylił trop. Posuwał się zagadkowo – cała naprzód albo cała w bok. Jak malutki czołg albo samochodzik sterowany pilotem. Co jakiś czas trudny do skalkulowania przysiadał, opuszczając tułów na piasek.
Wygląda jak głowa z dwiema dłońmi, każda ma po pięć palców, zakończonych starannie spiłowanymi paznokciami, tylko palec wskazujący jakby z przykurczem, podwinięty i podobny bardziej do obcęgów niż do palca. Czym żywi się krab, że nosi te sztućce zawsze przy sobie? Co miażdży? Co na co dzień tnie tymi małymi nożyczkami? Oczka ma jak dwie czarne szyszki. Nie widać, by nimi poruszał. Zygzakami wędruje wzdłuż linii brzegu, wchodzi do dołków, to znów się wspina. Wiatr zdmuchuje jego drobne ślady – inne, gdy idzie prosto – jakby rzadsze i lżejsze; inne, gdy posuwa się bokiem – drobniutkie wtedy, jakby ptak dziobał gęsto posypane ziarno.
Kiedy z morza ktoś wychodzi, krab przysiada lub się kręci. Zatrzymał się właśnie przy sporej rafie – wszedł zrazu na nią, rozejrzał jak z wieży widokowej, zszedł i przycupnął, chowając tył ciała lekko pod kamień. Odpoczywa? Czeka, aż znudzimy się powolnym pościgiem? Podchodzę zbyt (?) blisko do kamienia. W odpowiedzi krab postanawia podjąć dalszą drogę – przyspieszonym truchcikiem naprzód, potem pętla, naprzód przodem, naprzód bokiem.
Tymczasem słońce zmienia barwę piasku, zaczyna wiać chłodniejszy, przedwieczorny wiatr. Krab jakby zwąchał zmierzch. Znowu zmiana planu – zmienia kurs, który zdawał się być obrany na rafy z niezliczonymi przytulnymi dziurkami, tuż przed trawiastym klifem, w którym być może mieszka też coś smakowitego. Skręca w stronę wody – co u licha, chce się wykapać? Odpłynąć? – zaczynam się zastanawiać… Nie wiem zbyt wiele o krabach, w sumie prawie nic…
Podczas gdy Nikodem biega tam i z powrotem z komórką – fotografując kraba – krab sam, ja z krabem, krab ze mną, krab i kamień, piasek z trudnym do zauważenia krabem… Tymczasem krab przystanął i palcami prawej dłoni skrobie piasek, jakby badał jego konsystencję, ukręca coś w rodzaju kulki, dłubie głębiej – miejsce mu się podoba, zwiększa tempo pracy, pracuje już wszystkimi palcami obu kończyn. Sprytny głowonóg. Zagłębia się już cały, drapie jedną dłonią, obiema, zgarnia jak mały spychacz, potem taszczy kilkoma odnóżami, a pozostałymi drobi, wynosząc urobek na zewnątrz, wysypuje go niczym mała koparka. Kopie mokry piasek.
Jak on się dokopuje do mokrego piasku? – dziwuje się Nikodem, próbując kopać bosą stopą, ale tylko suchy piach przesypuje mu się między palcami. Patrzę jak zaczarowana – teatr natury daje mi właśnie niezły spektakl.
Krab usypał już górkę, ze trzy razy większą od siebie, i wykopał norkę, w której cały się mieści. Już nie wynosi urobku na kopkę, wypycha tylko na zewnątrz 3-2-1, już wystają tylko końce trzech palców… Teraz pracuje bez pośpiechu – zdążył przed zmierzchem, słońce barwi właśnie plażę na kolor lawendy i wrzosów. Zaglądam w dziurkę – widać, jak się tam kręci i trudzi, mimo mokrego piasku jest dość płytko pod powierzchnią plaży. Górnik jeden. Teraz właśnie zamyka drzwi, zasypuje otwór wlotowy dla niepoznaki. Ta jamka jest tylko jego. Fotografujemy jeszcze niepozorną kupkę piasku – ciekawe, czy gdyby wsadzić tam palce, nie zawahałby się użyć swoich obcęgów?
– Chciałabyś poczekać, aż wyjdzie – stwierdza Nikodem.
Dobrze mnie zna, nie musi pytać. Tak, najchętniej zaczekałabym, by sprawdzić, czy wyjdzie drzwiami, czy wybuduje okno. Tymczasem zmierzch już na dobre otula krabowe pole namiotowe. Może drogę do klifu rozplanował na trzy dni? A może wybiera się gdzieś indziej? Może plany są ruchome jak grząskie piaski, w które zapadają się statki w opowieściach Hemingwaya?
Odchodzę, poruszając biodrami w rytm dobiegającej tu muzyki latino. Trzeba poszukać swojej nory, zmierzcha na dobre…
*koniec*