Skip to content
Menu
Gazeta musi się ukazać logo
  • Pamiątken
  • Idea
  • Redakcja
  • Kontakt
  • Zdrapka
Gazeta musi się ukazać logo

Archiwa

Kategorie

seans spirytystyczny

Seans spirytystyczny

Opublikowano 20 czerwca 202019 czerwca 2020

Miałem sen, w którym znajomi zaprosili mnie na seans spirytystyczny. Drogą telepatyczną otrzymałem wskazówki dotyczące adresu i miejsca wydarzenia oraz zalecanego stroju – wszystko to pod postacią dziecinnie wyglądającej mapy sporządzonej czerwoną kredką na wyrwanej z zeszytu kartce.

Gdzieniegdzie na marginesach widoczne były jeszcze zatarte zapiski ułamków i pierwiastków dziesiętnych. Kierując się mapą, na której w zasadzie nie było nic poza kilkoma piktogramami drzew i krzewów, rysowaną przerywaną linią strzałką oraz krzyżykiem oznaczającym miejsce docelowe, dotarłem do szpitala klinicznego chorób wstydliwych imienia Niepokalanego Poczęcia w Chorzowie. Śmiało przeleciałem nad głównym wejściem i znalazłem się w długim hallu wypełnionym po brzegi automatami do poławiania słodyczy przy pomocy szczypiec na sznurku. 

Zaraz po przybyciu spotkała mnie pewna przykrość. Okazało się,  że zeszyt, z którego pochodziła wyrwana kartka, należał do mnie, a miejsce, w którym się znalazłem, jest nie tylko szpitalem wenerycznym, ale i moją szkołą, w której właśnie odbywają się lekcje matematyki. Naturalnie nie mogłem wejść do klasy, dysponując niekompletnym zeszytem i nieodpowiednim strojem (w zaproszeniu na seans zalecano, by przebrać się za płetwonurka). Na szczęście z odsieczą przyszedł mi Clint Eastwood, który pojawił się nagle na końcu korytarza, niosąc dwie wielkie torby z zakupami. Podskoczyłem do niego i zaoferowałem pomoc w tachaniu toreb. W ten sposób mogłem poczuć się usprawiedliwiony przed moją nauczycielką matematyki. Okazało się zresztą, że Clint Eastwood zmierza na ten sam seans spirytystyczny, a zakupy, które niesie, to przekąski dla uczestników. Razem weszliśmy do windy, której niewielką przestrzeń wypełniały basowe fale elektromagnetyczne dudniące w rytm piosenki I feel love Donny Summer. Podróż windą trwała wiele godzin, zapadłem więc w drzemkę. Kiedy się obudziłem, ogarniała mnie ciemna otchłań kosmosu. Zdawało mi się, że słyszę coś jakby metaliczny dźwięk ocierających się o siebie niewyobrażalnie ciężkich mas. Podryfowałem przed siebie i nagle mym oczom ukazały się dwie gigantyczne wieże drapacza chmur. Im bardziej skracałem do nich dystans, tym głośniejsze stawało się zgrzytanie gargantuicznie ciężkiego żelastwa. Po chwili hałas stał się nie do zniesienia. Skuliłem się i zatkałem uszy dłońmi. Naraz zgrzyty zamieniły się w trzask regulowanego radia. Usłyszałem za sobą nosowy głos z radiostacji i znalazłem się w przytulnym pomieszczeniu z widokiem na południowe morze opatulone ciepłym, delikatnym światłem. Na przykrytej obrusikiem komódce stało radio, z którego dobywał się przyjemnie jednostajny głos spikera.

Obok mnie stał mężczyzna o bardzo dziwnych rysach twarzy, które drgały jak powietrze nad rozgrzanym asfaltem. Gestem dłoni zaprosił mnie do przyległego pomieszczenia, w którym kilka osób siedziało przy okrągłym stoliku, a troje innych żywo nad czymś dyskutowało, stojąc w kącie. W tych stojących rozpoznałem rosyjskich pisarzy Bułhakowa i Czechowa oraz kaznodzieję Rasputina. Raz po raz jeden z pisarzy wyciągał browninga i strzelał Rasputinowi w serce, a gdy ten osuwał się na ziemię, pochylali się nad nim i rozpoczynali głośną sprzeczkę. 

– To neurastenia – stwierdzał Czechow. 

– Ależ skąd! Pacjent ewidentnie cierpi na pomieszanie zmysłów – nie zgadzał się Bułhakow. I piskliwym głosem dodawał: 

– Proszę tylko tu spojrzeć! 

Wyciągniętym z rękawa lancetem rozcinał Rasputinowi brzuch. Faktycznie roiło się w nim od pomieszanych zmysłów. Czechow niechętnie przyznawał rozmówcy rację i cała sytuacja powtarzała się od nowa. 

Ja tymczasem zająłem miejsce przy stoliku, na którym stała głowa wielokrotnego mordercy pana Henriego Landru. Dookoła siedzieli nastoletni aktorzy z popularnych seriali o wampirach i czarownicach. Dało się wyczuć atmosferę wyczekiwania. Sabrina kręciła się nerwowo na krześle. Zabił gong i za moimi plecami rozsunęła się olbrzymia kurtyna, odsłaniając brokatowo mieniące się w świetle reflektorów schody. Po obu ich stronach stały półnagie kobiety, których śnieżnobiałe uśmiechy mogły rozświetlić mrok tysięcy kosmicznych otchłani. Brawa publiczności zagłuszyły  big-bandowy jazz grany przez orkiestrę złożoną z tysiąca hipopotamów i na samym szczycie schodów pojawił się konferansjer w kraciastej marynarce i dzwonowatych spodniach. 

– Dziękuję! Ach, dziękuję! Dziękuję bardzo! Dziękuję wspaniałej publiczności! To zaszczyt! – z pierwszego rzędu podniosła się królowa Elżbieta z dwumetrowym kolczykiem w mózgu oraz człowiek przypominający z profilu Snoop Dogga. 

– Dziękuję! Jesteście rewelacyjni! – ciągnął konferansjer. – Mam zaszczyt zapowiedzieć jednego z najwspanialszych morderców w dziejach! Panie i panowie! Przed wami… (tu konferansjer zrobił pauzę, by jeszcze bardziej spotęgować napięcie) – Monsieur Henri Landru! Widownia znów wybuchnęła gromkimi brawami. Głowa na naszym stoliku zachwiała się i zatrzęsła jak pies otrzepujący sierść z wody. 

Siedzący obok mnie Robert Pattinson odezwał się matowym głosem, nie podnosząc oczu znad kart do tarota: 

– Przedstawiam panu porucznika Ayguesparse z belgijskiej policji.  Komisarza Pompidou z paryskiego wydziału zabójstw zapewne pan już zna (głowa i komisarz siedzący naprzeciwko wymienili się przyjacielskimi spojrzeniami).

– A to pan Waldemar – ciągnął Pattinson muliście. – Instruktor jazdy z Poznania. Po pracy relaksuje się, grając ze swoim kotem Brutusem w remika. 

– Jak to jest naprawdę kogoś zabić? – zapytały chórem podniecone kobiety, które jak szarańcza obsiadły stolik. 

– To bardzo proste – Landru zwrócił się do jednej z kobiet. – Mogę pani pokazać, musi pani tylko otworzyć swoje czakry.

Otworzyła czakry, a Landru zabił ją umiejętnie.

Pozostałe kobiety westchnęły z zachwytem.

 – Widzą państwo? Ja jestem mistrzem w swoim fachu, zabójcą seryjnym, ale nie przemysłowym. Hitler czy Manson to przy mnie zwykli wyrobnicy bez kunsztu i stylu. 

Na scenie znów pojawił się konferansjer. 

– Uwaga, proszę państwa! Proszę państwa, uwaga! Teraz przed państwem gwiazda wieczoru! Człowiek, który stworzył XX wiek i nie wziął za to ani centa. Pan Friedrich Josef Fritz Ritter von Herzmanovsky-Orlando!

Spod stolika, przy którym siedzieliśmy, wyszedł nieduży człowieczek w czerwonym płaszczu. Publiczność z ekstazy zwinęła się w rulonik. 

– Chciałbym coś ogłosić – zaczął powoli von Herzmanovsky-Orlando silnie akcentując każdą sylabę. Słowa układały się przed nim jak kostki domina. Dookoła zapadła grobowa cisza. – Technokratywny kapitalistyczny element hipersoniczny podle wyziera swe jadem zmącone szczękoczułki w przestrzeń czasu przyszłego. Strachem nawilżony posłaniec wiekuistej trąby powietrznej głosi fantasmagorie nieprzychylne królowi przestworzy. Zuchwały antropocen transhumanistycznego wyuzdania zalewa gruszkowate dzbanuszki efemerycznie przycupniętych na skraju lasu hibiskusów. Prekambryjskie pierścienice owijają swymi śluzowatymi cielskami słupy telegraficzne ciągnące się zielonymi wzgórzami ku wschodowi. Wiekuiście splątane spekulacje niewybrednych filozofów brzęczą złowieszczo w gęstym, burzowym powietrzu majowego przedpołudnia. Zadawnione romanse srebrzą się rzęsiście w glinianych misach faraońskich spichlerzy. Wymownie wybałuszony ekran telefonu rozlewa się powoli na masce przegrzanej corvetty zaparkowanej pośrodku laminowanej pomarańczową poświatą pustyni. Smugi kondensacyjne kreślą hieroglificzne hipnagogi w przestrzeni międzywymiarowego syndykatu rozpasanej konsumpcji. Wyposażone w diamentowe piły tarczowe potwory morskie wyłażą z dziur w dojrzewającej podpuszczce rzeczywistości – wypowiedziawszy to, von Herzmanovsky-Orlando ukłonił się i wczołgał z powrotem pod stół. 

Po konferansjerze pozostał tylko uśmiech od ucha do ucha.

– A teraz… człowiek o wyglądzie Snoop Dogga przedstawia koniec strony. 

Darek Grabowski

MTom — urodzony w środę 16 listopada 1994 roku w Tychach. Studiował psychologię, chociaż bez większego przekonania. Wydał książkę i opublikował artykuł. Wierzy tylko w to, co nikomu się nie opłaca, np. w katastrofę klimatyczną, reaktywację Cesarstwa Austro-Węgierskiego i lewicowy spekulatywny materialistyczny parabiologiczny funkcjonalizm energetyczny. Nie lubi kawy i chodzenia po górach, za to uwielbia przebywać w opuszczonych zakładach przemysłowych, patrzeć w gwiazdy i fantazjować o ukrytych w odmętach materii pod i nadrzeczywistościach.

Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Warte uwagi

  • Facebook
  • Instagram
  • Grupa Brzuch
  • Główna
  • Instagram
  • Facebook
  • Polityka prywatności
©2025 Gazeta Musi Się Ukazać – Cyfrowy art-zin | Powered by SuperbThemes
Ta strona używa cookies. Czytaj więcejUstawienia cookiesZgadzam się
Polityka prywatności

Privacy Overview

This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these cookies, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are as essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may have an effect on your browsing experience.
Necessary
Always Enabled
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
SAVE & ACCEPT