Polak spokój odnajduje chyba tylko we śnie. Przed snem dopadają go koszmary niewypełnionych obowiązków, niespełnionych obietnic, niedociągniętych planów, przeciągniętych projektów. Po śnie nie ma czasu popaść w melancholię albo oddaje jej się krótko i intensywnie, witając dzień kurwą, albo jeszcze gorzej, nie witając dnia w ogóle, udaje, że go nie widzi, próbuje ignorować go jeszcze do kolejnego budzika.
No, może jeszcze jest trochę spokoju w kiblu, gdzie niektórzy ponoć medytują z gazetką lub fonem. Ja to zawsze uważałem za odstręczliwość, ale słyszałem, że to kwestia fizjologii. Można też zapomnieć się pod prysznicem albo na przystanku, aż przeszyje dreszcz uświadomienia, że właśnie coś odjechało i to mogło być to moje.
Ostatecznie zdarzy się też, że wszystko szlag trafi, napisze się pół powieści i zamknie bez zapisywania, wyjebie prąd w chałupie, braknie internetu, a w szyby będzie dudnił grad i śmierć. Wtedy pozostaje już tylko położyć się i wypiąć tyłkiem do obraźliwego świata. Chyba że zdążyło się coś zaparzyć lub schłodzić i się siebie będzie zalewać, głaszcząc kotka i obserwując wyścig kropli po szybie. Czasami nagrodą w ich zawodach jest wiersz lub powieść. O ile akurat coś nie śmierdzi, nie drapie, nie stuka i nie odstręcza wyglądem.