I wtedy chwycił jego łeb, przycisnął do ściany i krzyknął — A czegóż to pan chcesz od mojej żony, zapytuję?! — Niczego. — Odparł spokojnie. W jego głosie dał się słyszeć jakiś chrzęst jakby chłeptał ostatnie powietrze, osuwając się na podłogę. Zaraz potem postanowił jednak się podnieść i uciąć tę daremną pogawędkę. Otarł pot z czoła, cisnął odklejonym wąsem w ogień kominka i rzekł — Łono jej jakieś inne! Do niczego nie podobne. Pierwszy raz takie widuję. Oto powód mojego najścia. Jestem medykiem. Więc pozwól, waszmość, że jednak wejdę w czeluści waszej alkowy. — Czyli pan wiesz… — Tak, wiem, czego pan doświadczasz. Niezwykła to i przerażająca rzecz zarazem. Postanowiłem ją zbadać jeszcze raz.
Mąż z wyraźną rezygnacją w zachowaniu otworzył drzwi lekko kiwając głową, co było przyzwoleniem na zajrzenie do środka pokoju. Panowała tam dziwna atmosfera. Ciemne, czerwone światło, grube kotary u okien i wielkie łoże zaścielone mnóstwem kołder i poduszek. Na nim leżała Femme domu w pozycji jakby ktoś ją bezładnie rzucił na materac. Miała otwarte usta, z których zwisał język.
Mąż przestrzegł tylko ukradkiem, zerkając przez uchylone drzwi — Ostrożnie, zazwyczaj kiedy leży w tej pozycji jest bliska ataku. Doktor jął głośno myśleć i coś marudził pod nosem. Zebrał się na odwagę i zakasał jej drapowaną spódnicę, zaglądając, co kryje pod spodem. Po chwili namysłu zdecydowanie powtórzył — Gęba grymaśna, udo rubaszne — jak nic jędza. Otworzył wnet Ordynarnik wtóry i czyta jak to zwykł z podręcznika: „(…) w przypadku zetknięcia się z waginą zwierzęcą u człowieczej istoty, której oblicze wykrzywione na podobność wielbłąda (…])”. — Tak myślałem, to nieklikalność rzekoma. Jest tylko jedno wyjście z sytuacji. Muszę wyswobodzić pana z tej zgryzoty, mamy mało czasu. Chwyć pan za nogi, ja za ręce.
W pokoju dało się słyszeć jakieś dziwne poruszenie i gwałtowne ruchy jakby z czymś walczyli albo przesuwali ciężkie meble. W całym domu zaczął wiać silny wiatr. Można było usłyszeć, jak do siebie pokrzykują: — Uważaj, małpka. — O, Mater Dei! Niedużo brakowało, abyś pan utrącił ogon!
Minęła chwila, rozwarły się drzwi sypialni, mąż wyszedł wyraźnie zadowolony, ocierając się z różowej piany i becząc niczym koza. Doktor wezwał go raz jeszcze i oznajmił — Gratulacje, jesteście rodzicami. Oto wasza córka, a imię jej Szterdzieści. Zawsze tu była. Mieszkała w szafie i do tej pory niesłusznie uważaliście, że jest borsukiem sąsiadów.