Co tu robić? Pchły sekund obsiądą kulkę minuty i utoczą bałwana godziny, a ten po chwili roztopi swe wszawe sześćdziesiąt kropli i wszystko pocznie się od nowa. Aligatorstwo tego nie lubi.
To niby nowe tak naprawdę jest wiecznie stare i nieznośnie takie samo. Upływ czasu swędzi, dlatego gady muszą się układać z ciałem, żeby chciało leżeć na plecach i być drapane pazurem ziemi.
Aligatorstwo wyczulone jest na powiewy. Choć ma grubą skórę, jego wewnętrzne wnętrze środka wypełnia ponawtykany wkład koronkowy, bibulasty i wycinankowy. Przeciągi rozszarpywałyby całą tę bibulaterię i mierzwiłyby koronkowość fruwającymi wycinankami. Dlatego szanujące się krokodylaki leżakują w dzień przyklejone do szyby jeziornej i za namową starego Aligatorusa Kanta oddychają tylko przez nos. Wiedzą, że zapach to wszystko i że nie wiatry są groźne, ale wydechy stworów lądowych. Czasem poprzez kraty dżungli nadmucha ktoś zapaszek historii trawienia albo bólu zęba, a wtedy bibulastość przesiąknie tym i już nie będzie tamtym. Aligatorstwo choć ma skórę grubą, to w środku jest delikatne jak wynik odejmowania: plama minus barwa.
Kiedy aligatorowie przeczekają dzień, rozdziawią ostrą paszczoszczękę i przewietrzą bibuły krystalicznie czystym i suchym mrokiem.
Ostatecznie, aligatornia, z siedzibą w sobie, wysunęła postulat, by usunąć (lub ponausuwywać gdzieniegdzie) iluzoryczną cykliczność czasu i powrócić do wodopodobności heraklitejskiej — coraz to nowej, nie tej samej, nawróconej na kanalizację. Jednostajnia czasu upodobniłaby się do wieczności i ustałoby wszawiczne swędzenie gadziego bytu.