Razu pewnego wziął mnie do siebie Bóg-aligator i tak powiada:
— Jak się masz?
— Dziękuję, nieźle. Czemu mnie do siebie zaprosiłeś?
— Chciałem ci coś pokazać — odparł Bóg-aligator i wyprostowanym palcem wskazał przed siebie. — Widzisz?
— Widzę. Co to?
— To łuna nad płonącym światem.
— Cały świat płonie? — spytałem z niedowierzaniem.
— Cały.
— To co ja teraz zrobię?
— Możesz zatrzymać się u mnie — zaproponował i ukradkiem rzucił na mnie niepewne spojrzenie. —No ta-ak… — zawahałem się — to bardzo miłe z twojej strony, ale co z moimi rzeczami?
— Nie należy przywiązywać wagi do dóbr doczesnych.
— Fakt — zgodziłem się — ale mimo wszystko miałem tam też żonę. I psa — dodałem po chwili. — Możesz zabrać ich ze sobą — odpowiedział Bóg-aligator.
— A co, jeśli im się tutaj nie spodoba? — spytałem, rozglądając się po mglistej otchłani, która otaczała nas szczelnie.
Bóg-aligator zasępił się — To może zostaniesz chociaż na kawę? Parę minut chyba cię nie zbawi…
— No dobrze — powiedziałem bez przekonania — chwilę mogę chyba zostać.
Na te słowa jego gadzie oblicze rozpromieniło się, ukazując kilka rzędów połyskujących diamentowo zębów.
— Lubisz muzykę? To Sun Ra — oświadczył, nastawiając gramofon — nagrał to, gdy wpadł do mnie ostatnim razem.
Z gramofonu popłynęła muzyka, a Bóg-aligator rozsiadł się wygodnie w fotelu, proponując mi miejsce naprzeciwko.
— Zastanawiałeś się kiedyś, czy istniejesz? — spytał po dłuższej chwili nieprzyjemnej ciszy wypełnionej tylko dźwiękami płynącymi ze zdartej już nieco płyty.
— Tak — skłamałem, patrząc prosto w jego monstrualnie wielkie grafitowe oczy.
— Ja też nie — westchnął, utkwiwszy zamyślony wzrok w mrocznej ścianie lasu, który nagle wyrósł na horyzoncie.
Zacząłem nerwowo stukać obcasem o posadzkę. Cała sytuacja wydawała mi się dość niezręczna. Bóg-aligator zerknął na mnie spode łba, ale nic nie powiedział. Siedział bez ruchu, choć zdawało mi się, że jego ciało zaczęło pulsować. Najpierw lekko, ledwo zauważalnie, by z każdą sekundą pulsować coraz wyraźniej, aż zaczęły nim trząść spazmatyczne skurcze.
— Linieje — przeszło mi przez myśl. Ale Bóg-aligator zamiast rosnąć, jak to zwykle bywa u liniejących gadów, stawał się coraz mniejszy. Ta sprzeczna z naturą odwrotność zaniepokoiła mnie. Bałem się, że za parę chwil zmniejszy się tak bardzo, że stracę go z oczu i zostanę sam w tym dziwacznym miejscu bez szans na powrót do domu. Kiedy był już nie większy od jaszczurki, przyszedł mi do głowy pewien pomysł.
— Wiesz, czytałem kiedyś o takiej teorii, zgodnie z którą istnieję tylko ja i nic poza tym — zagadnąłem, udając zaangażowanie w rozmowę.
— Tak? — Bóg-aligator ożywił się. — Zdaje się, że ja też o tym słyszałem, choć moje pytanie nie miałoby chyba wtedy większego sensu…
Plan podziałał aż za dobrze. Bóg-aligator nie tylko przestał się kurczyć, ale wręcz zaczął rosnąć i to w zawrotnym tempie.
— À propos — mówił, nie czekając na odpowiedź — czy wiedziałeś, że osiemdziesiąt sześć procent wykonywanych przez ludzi czynności jest kompletnie bez sensu? Co oni właściwie robią? Nic! Taki inżynier technik postawi przynajmniej maszt radiowy albo zbuduje przeprawę przez rzekę. Albo lekarz — zbada, wystawi receptę, czasem nawet życie uratuje. To ma jakiś sens. Ale projektant mody? Przecież mody nie trzeba projektować! Nie mówiąc już o pedagogach czy psychologach. A ci pracownicy korporacji? Siedzą całymi dniami w tych open space`ach i klikają w tabelki. Nikt nie wie, po co oni tam siedzą. Lepiej zajęliby się uprawą pomidorów. A tak? Addio, pomidory! Addio, ulubione! Albo weźmy na ten przykład Platona. Był niezłym zapaśnikiem, ale filozof z niego marny. Istnienie idei?! Wolne żarty! Skąd pewność, że ja sam istnieję a co dopiero idee. Idea Boga-aligatora. To by było dobre! Och, zapomniałem, że to już było. Jestem taki odtwórczy. Ale to dlatego, że pamięć mi szwankuje. Jem za dużo mięsa, no wiesz, cholesterol. Neurolog mi powiedział, że przy takim trybie życia na pewno padnę na udar. Ale go zjadłem. Znaczy się neurologa. Nie był zbyt smaczny, ale nie miałem wyjścia. Wiesz, jak to jest, kiedy czegoś chcesz, ale ci nie wolno. Wtedy chcesz jeszcze bardziej i po chwili w ogóle nie możesz się już powstrzymać. Na szczęście miałem innego neurologa, a właściwie neurolożkę. Nie groziła mi wylewem i nawet umówiłem się z nią na kawę. Niezła była.
Bóg-aligator mówił, a jego ciało rosło wraz z każdym wypowiadanym słowem, aż wokół nie było już niczego poza nim samym. Jego gadzia tkanka opanowała całą przestrzeń, i — jak mi się zdawało — czas, który płynął teraz jakimś innym, zmiennocieplnym rytmem.
— Dość! — krzyknąłem, poważnie zaniepokojony niekontrolowanym rozrostem Boga-aligatora, i dodałem, okropnie zirytowany jego wynurzeniami — dobrze, zostanę u ciebie na dłużej, ale musisz mi obiecać, że nie będziesz tyle gadał i oddasz mi mój świat.
— Niestety. Już za późno — Bóg-aligatorze smutkiem pokręcił głową. — Boże, jak późno! — ryknął i złapał się za głowę — to już koniec.
Przypominał teraz małą, skuloną dziewczynkę. Nie, nie przypominał. Stał się małą skuloną dziewczynką, która wszak wciąż miała w sobie coś gadziego, jakby była pół dziewczynką, pół gadem. Ale nie w ten sposób, w jaki syrena jest do połowy rybą i od połowy kobietą, lecz jakby gad i dziewczynka były dwoma kolorami farb wymieszanymi na jednej palecie. Gdy zmiesza się zaś wszystkie farby, wychodzi zwykle coś w rodzaju ołowianej szarości, coś jak kolor popołudniowego nieba zimą. Taką właśnie barwę przybrały słowa Boga-aligatora-dziewczynki wydobywające się z całej powierzchni jej łuskowatego ciała i zlewające się w jedną chropowatą masę z dźwiękami płyty podskakującej pod koślawą igłą gramofonu. „Listen to me, you sure to see, daddy’s gonna tell you no lie, la la la la la” — słowa piosenki grzęzły w gęstej masie, która pęczniała w moim ciele jak ciasto drożdżowe. Od stóp w górę zalewała mnie wewnętrzna kleista powódź. Po chwili masa nabrała jakiejś astralnej wypukłości, jakby otworzyły się przed nią wrota do dodatkowego wymiaru. Czułem, że pojawiają się na niej bąble i wybrzuszenia, które od czasu do czasu strzelają w górę niczym bańki kipiącej magmy. W głowie zaczęły mi za to zgrzytać kanciaste słowa— polichromia, chropowatość, sześcian, trygonometria, kruszyć — tworzące strzeliste konstrukcje rusztowań przedziwnie kontrastujących z coraz bardziej obłą i mięsistą masą, której poziom sięgał mi już prawie do pasa i wciąż się podnosił. Bóg-aligatormówił dalej po hiszpańsku:
— Proteger o recoger los cabellos largos o la ropa suelta a fin de que no sean altrapados por los útiles en rotación! Para elaborar masas pesadas, como por ejemplo masas quebradas, de levadura o patatas, así como para mezclar masas pesadas de carne picada, pastosasa o masas para pan! El vaso mezclador no es adecuado para usarlo en el horno microondas! Tecla de desbloqueo, esta garantia necesaria para su siempre lámparas cristales, del primo pagar o falta de seguimiento en las cada folleto fabricantes autorizado de una lo tenga que llevar mediante usuario y ante defecto meses, toma de corriente en caso no haber una persona adulta que lo vigile, ási como al armarlo, desarmarlo o limpiarlo!
Masa tymczasem zalewała mi piersi i gardło. Nie mogłem już przełknąć śliny ani oddychać. Ręką rozpaczliwie uniesioną w konwulsyjnym geście topielca pochwyciłem stłumiony głos Boga-aligatora promieniami przenikający materię mego ciała i krystalizujący się na skraju dźwięków muzyki:
— N I C N I E I S T N I E J E.