Wielgachna skóra i kilka plamek w okolicach policzka. Coś jest nie tak — pomyślała i natychmiast stwierdziła, że dziś chciałaby być anonimowa, nieco minimalistyczna, na pewno elegancka.
Dziś być może wolałaby być dwukomorową na krótkim pasku, w porywach szaleństwa do komory jednej, ale za to ze złotym zapięciem. Dziś wolałaby być klasyczna.
Układając swoje szeregi problemów, wiedziała, że idealnie pasuje do jesiennej pogody, letniego wyjścia na drinka, bycia trzymaną na kolanach w ciasnym przedziale albo po prostu powieszoną na oparciu krzesła biurowego. Ale ciągle coś było nie tak.
Może to wina tego chłopaka, jego frustracji i dwuwyrazowych odpowiedzi. Może właśnie to jej się nie spodobało i czara goryczy się przelała, zalewając jej osobę. A przecież miało być w porządku. Miała lśnić i błyszczeć na zmianę, powiewać na wietrze i pysznić się złotymi tłoczeniami.
A to przychodziło zdecydowanie za często. Zdecydowanie za często robiło jej się w momencie gorąco, czuła się zagrożona jak ostatni krokodyl (który notabene zmierza w kierunku gatunków zagrożonych, całkiem poważnie), a wiadomo, że krokodyla najłatwiej zmylić, wykonując gwałtowne skręty w prawo i w lewo — wtedy traci on orientację i nie jest w stanie nadążyć za ofiarą, rozwijając pełną prędkość.
Pamiętaj, P., że zawsze niemożliwym jest bycie torebką, taką idealną, która spełnia wszystkie totalnie oczekiwania i która podoba się zarówno z zewnątrz, jak i z wewnątrz (tu wyrwało jej się myślenie, może nieco obiecane, a na pewno spontanicznie powtarzane kilkanaście razy).
Wie natomiast — ona, sama dla siebie, myślenie samonakierowane — że jest najlepszą w swoim rodzaju. Siateczką na owoce uszytą z firanki, papierową torbą czy klasyczną z tłoczeniem na wzór nieszczęsnego krokodyla. Najlepszą. Pojemną.