Rzeczy zastane mają swoje osobowości. Mają też swoje wierzenia. Krzesła ogrodowe, bądź co bądź, na ogół zebrane w okręgu, wokół jednego stoliczka, jak przy ołtarzu gromadzą się z wywiniętymi, ku górze zwróconymi oparciami.
Plastikowe pragną stać się metalowe, metalowe chciałyby zrzucić swój ciężar. Są baronowe z siatką i koronkami oraz nieco prymitywniejsze ludy, zabudowane paskami, ze szczelinkami tylko i plamą po soku lub ptasią kupką na podłokietniku.
Na ogół jedne stoją wiecznie całkiem zadowolone w swoim ogrodowym kościele i zachęcają do przyłączenia się. Ojciec, bywa, zarzuci je ogrodowym wężem – smokiem, który nosi wieniec z gwiazd dwunastu, córka czasami zapomni zabrać koparkę z krzesła, gość pozostawi chusteczkę. Krzesło wtedy w swojej pruderii i nieznajomości, jak się zachować, popada w paraliż i nie rusza skażonym przedmiotem, przyglądając się mu w przerażeniu. Te pozostałości chyba usychają z czasem. Butelki stają się nieco bardziej zgięte, do zabawek przylega piasek i utwardza się na nich, na szklankach odznaczają się odciski ust. Modlitwa te przedmioty konserwuje.