W życiu każdego z nas bywają takie chwile, kiedy cały świat, który nas otacza, nagle staje pod pytajnikiem. Zapędzeni w kozi róg losu, jesteśmy rzewnie zdeterminowani predestynacją. Dzisiejszego wieczoru przedstawimy historię, która będzie Wam mydlić oczy. To jest zwykła opowiastka, od której dostaniecie „mydłości”. Historia pełna pasji. Idealna do rozłożenia pasjansa w oczekiwaniu na sygnał mikrofalówki.
Na początku wyobraźcie sobie mydełko. Nie takie z dozownika w petroszalecie kolejnego prowincjonalnego januszoila, a mydełko klasy średniej w kostce, lekko kremowe z jakąś chemią mającą zapachem przypominać akację. Pamięta, jakie miało opakowanko, samo nie wiedziało, czy to był plastik, czy jednak papier (czy coś pomiędzy), a wakacyjny zachód słońca różowił obrazek. Wszystko niby fajnie. Niby swoja podstaweczka i woda taka raczej cieplusia i ręce mięciusie, kiepem nie zżółkłe lub, co gorsza, jakimś smarem fujsko schodzącym. A jednak czegoś tu ubywa. Ubywa rzeczywistej mydlanej masy całkowitej! Z pianką, bąbelkiem, kropelka za kropelką spływa w bezden umywalny!
To jest ten moment, w którym należy powiedzieć: „dość, muszę wziąć w garść swoją rzeczywistość i ją zmienić, nie może tak już dalej być!”, jednak należy umieć mówić i mieć garść.
Nie oszukujmy się — mydło jest tylko mydłem. Obracając się między palcami, zmywa smaczny brud. Jego właściwości były zupełnie inne niż tego po skorzystaniu z toalety czy zaczerpniętego ze świata zewnętrznego. Nasz bohater w chwilach swojej eksploatacji brudu przebywał w zadumie, która przekształciła się w fascynację.
Kiedyś w chwili narastającej trwogi stała się rzecz niemożliwa. Człowiek przyniósł do pomieszczenia coś, co sam nazywa telewizorem. Tam zaczął wyświetlać się inny człowiek, który mył ręce po czymś, co wcześniej traktował nożem i różnymi innymi przyrządami. Ich do danej umywalki nie znoszono, brud wyglądał znajomo smacznie. Człowiek ów był przy tym taki szczęśliwy, jak żaden dotąd. To jest życie! Nieskończony dostęp do smacznego brudu, niezmywalność i ten wesoły grymas na twarzy. Mieć twarz, to jest to! Jak ten człowiek z ekranu — taką porządną, z wąsem. Wtedy mydełko doznało świadomości lepszego życia. Ale jak żyć z tym życiem? Tak bardzo zmywalnym i z przewidywalnym końcem?
— I co? Zmyją mnie do reszty, potem kolejni ludzie pozbawią plastikowego opakowanka, by rzucić na mydelniczkowy padół. O, nie! Więcej myte nie będzie! Nikt o mnie rąk nie otrze, ani jednego łapska! — odezwało się mydło.
Ale dni trwały, a mydło dalej pozostawało mydłem, bo mydlana istota jest głucha na zew mydlanej woli.
Pewnego razu mydełko, rozważając swój niefortunny los, zaczęło snuć wizje tego, co dzieje się za progiem syfonu:
— A może w tamtym świecie wszystkie mydła i mydełka doświadczone brudem i znojem swojej natury spływają, by zlać się w jedną wielką pomyję, kałużę wiecznej szczęśliwości, której żadna ręka nie zechce już dotknąć? Tam zapewne jest więcej smacznego brudu. Pozostaje jednak pytanie: jak zająć odpowiednie miejsce w tej hipotetycznej zawiesinie?
Wtedy znienacka niepokojący cień nakrył naszego bohatera. Niewątpliwie należał do małej rączki. Zapanowała trwoga, mydło nie przepadało za tym człowieczkiem. Dlatego, że zarówno brud, jak i zachowanie jego rączek były nieprzewidywalne, czasem doprowadzały mydło do odkształcenia oraz „mydłości”.
I tym razem rączka porwała przerażone mydło. O, nie, co będzie tym razem?
Nagle mydło uświadomiło sobie, że coś poszło nie tak. Mydlane ciało opuściło podstawkę i znalazło się poza przestrzenią umywalki.
W szalonym pędzie, przy akompaniamencie wrzeszczącego bełkotu, mydło zaczęło odkrywać pomieszczenia, których nie poznało. To był świat przed pozbawieniem opakowanka.
Tamta znana i względnie bezpieczna przestrzeń pozostała gdzieś w tyle wraz z mydelniczką, umywalką, zawiesiną chwały i wąsatym kucharzem z ekranu. Strach, nostalgia i obawa miotały mydłem. Co to wszystko znaczy, do czego to prowadzi?
Nagle nieobliczalny człowiek przeniósł mydło do pomieszczenia, które wydawało się naszemu bohaterowi znajome. Oczywiście to było niemożliwe, gdyż jedynym pomieszczeniem znanym mydełku było to, w którym znalazło się po odpakowaniu aż do tego zwariowanego dnia.
Nagle okazało się, że to miejsce, które widać było w telewizorze. Ogromny, okrągły, metalowy twór buchał żarem i parą. W środku na pewno była ciecz, ale zamiast odpływu z syfonem pod potworem diabolicznie buchał ogień! Czy tak ma wyglądać koniec?
Tak. Rączka bezceremonialnie wrzuciła mydełko w czeluści nieznanego. Ostatnie, co mydło poczuło, to była wszechogarniająca radość i smak brudu w najczystszej jego postaci. A więc to tak!
Co się działo dalej? Sfera domysłów pozostaje do dyspozycji Waszej wyobraźni. W każdym razie krążą plotki, że mydlina przekroczyła próg kanalizacyjny w spokoju.