Szaralajdo, dlaczego cię posłuchałem?! Tuż i zaraz, a także od momentu zebrania mej pupci z wezgłowia łóżka do dotarcia do przystanku tramwajowego zatrzymał się czas. Być może czas względny, bo wszystko toczyło się dalej, tylko ja jak gdyby spowolniałem.
Z początku to był powiew wrażenia. Przystanek niebieski z szybami, których najpierw nie było, troszeczkę dalej niż zwykle, o krok. Za dziesiątym metrem nastąpiło oddalanie się jego bryły, kostka chodnikowa stała się placem. Jakieś dziwne twory niekształtne, pionowe, w sztywnych tkaninach — podobno to ludzie. Zamarli; olbrzymia odległość między placem, który starałem się przebyć, a najbliższą istotą. Chciałbym włożyć jej małego palca do nosa i zakręcić. Tango smog, krakowski smolisty smożek!
Odległość to metr, czyli około trzy place. Jeden plac to teraz jakieś trzy tygodnie, chyba mi się nie chce. Frytek mi się chciało, przedwczoraj, czasu ludzkiego. Prawie pływam w kisielu z jego zapachu, cząsteczki tłuszczu opływają moją głowę, ramiona i tułów. Zatrzymują się na stopach i plum, odlatują. Do dupy te frytki, powiem wam, już nigdy nie będę się kąpał w oleju z frytek. Babcia mawiała, że to na zdrowie — wódeczki szklaneczkę, kąpiel w tłuszczyku — wycierać się nie trzeba. Burgerek, kapustka, twarzyczka-duszyczka, dziewczynki, gówienka, a na koniec żelatynka. Ileż można iść tym placem?! Znudziło mi się to jak cholera, w głowie tłucze się słowo „cel”. Nie do końca je rozumiem, chyba też coś poprzestawiałem. Pristanklej!
Chyba to było coś ważnego, a może to nieważne. Przecież właśnie tworzę nowy język, ogarniam swój placyk. Zdaje się, że ta pionowa góra, trzy place dalej, delikatnie zmieniła swoje położenie. Podobno góry bardzo szybko się przemieszczają. Jeszcze do niej nie dotarłem, żeby ją zbadać, to kawał drogi. Mam myśl! Zbiorę wszystkie przedmioty ze swojego placu (skoro tak długo tu jestem, to oznacza, że jest mój, przez zawłaszczenie). Zbuduję z nich wieżę, by zobaczyć, co za widnokręgiem. Dużo tu tych dziwnych gór i jakichś ścian, poza tym mgły się unoszą. Ale coś powinienem zobaczyć.
Trzy tygodnie ciężkiej pracy; wspiąłem się na swoją konstrukcję i patrzę, patrzę. Przez mgły widać jakby niebieską ścianę, a na niej szklistą powłokę. Pristanklej wstrząsnął mną do głębi. To Pristanklej, to mój cel! Już go widzę! O, Boże!
Tak zaklęcie „sezamie otwórz się”, jak słowo „Pristanklej” otworzyło wrota czasoprzestrzeni. Wszystko ruszyło do przodu z zawrotną prędkością, świat oddalił się dziesięciokrotnie. Chwilę trwało, zanim zszedłem z wysokiej wieży. Na szczęście góry niczego nie zauważyły.