Nieborak leży skamieniały ze strachu i ewidentnie bez życia. Policjanci znudzeni grają w węża na komórce. Udało im się z powodzeniem odpędzić zbiegowisko lokatorów za wyjątkiem dozorczyni, która jest wprawdzie niemożebnie wścibska, ale ostatecznie może się na coś przydać. Przy kobiecie kręci się jej córeczka – stróże prawa nie są przekonani, czy tego rodzaju sceny właściwe są dla dzieci, ale machają ręka. Czekają.
Wreszcie zjawia się on – Tomek Wilmowski, detektyw. Policjanci mówią, że niczego podobnego nigdy nie widzieli, że, owszem, pewnego razu zawezwano ich do zamarzniętego neandertalczyka, ale tam żywcem nie dało się nic zrobić. W tym momencie wtrąca się dozorczyni, ledwo mogąc się doczekać na swoją kolej:
– Toż to był spokojny człowiek, nikomu nie wadził. Czy miał swoje dziwactwa? A kto nie ma! Tyle co skubał jej miotłę i, kiedy nikt nie patrzył, dłubał sobie słomką z miotły w zębach.
– Dobrze, dobrze… ale podczas zajścia… czy zaobserwowała pani coś dziwnego?
– Cisza była jak makiem zasiał, emeryci spacerują, dorośli pracują, dzieci leżakują. Ach, tylko jakiś dziwny chrupot, skrobot jakiś, nie hałas, do niczego to niepodobne, ale bo ja wiem co?
Zapada milczenie, a wtedy córka dozorczyni opowiada mit o Meduzie. Dozorczyni mówi, że gorgon nie ma.
Warkot dwusuwowego silnika. Na motorynce ogar przyjeżdża młody prokurator Poncjusz Piłat. W poufności poleca Tomkowi Wilmowskiemu skonsultować się ze starym rabinem, który lata całe mieszkał w Pradze, więc musi co nieco wiedzieć o golemach.
Tomek Wilmowski udaje się do rabina. Mieszkanie jest pełne bibelotów i starych książek oprawnych w skórę, w zasadzie bardzo przytulne. Stary nalewa obu herbaty ze srebrnego samowaru.
– Jest pan młody, może nie słyszał pan nigdy o Atanazym Pernacie, doskonałym praskim jubilerze, ale całe życie strasznie biednym. Pewnego razu otrzymał tajemniczą księgę w nieznanym mu języku i zapisaną nieznanym mu pismem. Zaintrygowała go tak, że, mimo swojej niewiedzy, zaczął poprawiać zatarty inicjał księgi.
Aż tu nagle jakby doznał objawienia, wszystko widzi, wszystko rozumie, a przed oczyma zjawia mu się olbrzymia kobiecina ze spiżu – Tomek Wilmowski otwiera usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale rabin daje mu ręką znak, by nie przerywał, więc wygląda na zdziwionego. – Potem niespodziewanie do Pernata puka młoda dziewczyna i przerażona oznajmia, że szuka schronienia. Biedaczysko nie ma sumienia jej odmówić.
Wilmowskiemu wreszcie udaje się zapytać:
– Czemu się ukrywała?
– Ją, Angelinę, i jej kochanka ścigali komornicy, którzy skądinąd wybranka uciekinierki nie znosili za to, że doprowadził do śmierci jedynego syna najważniejszego z egzekutorów. Ten ostatni był wprawdzie tylko wydrwigroszem, ale synalek – to był prawdziwy hochsztapler. Udając wielkiego optyka, oślepiał ludzi, wyciskając z nich ostatnie grosze. Inny nieszczęśnik dołapał starego sknerę i złoił mu skórę na amen, myśląc, że to wyrodny potomek. Tak czy siak, w obu przypadkach policji nigdy nie udało się znaleźć dowodów.
Tomek pyta, co to wszystko ma do rzeczy. Rabin chwilę milczy, wreszcie wyjaśnia:
– Po pierwsze – czasem nawet i kiedy się zdaje, że sprawa należy do typowo kryminalnych, policji się nie wiedzie. Po drugie – kiedy na rzeczy są kamienne stwory, lepiej udać się do specjalistki od kamieni.
Polecił mu wybitną mineralożkę Ninel Rubinowską.
Gabinet Rubinowskiej przypominał nowoczesne muzeum historii naturalnej ze schludnymi, szklanymi gablotami. Z jednej z nich wyciągnęła trzy kamienie: szafir, rubin i dziwny, biały okaz.
– Szafir ten znajdował się w koronie Katarzyny II, które to insygnium przechowywano przez dziesięciolecia w Bursztynowej Komnacie. Jej babka dostała go w Wałbrzychu od Niemca, który uchodził z Königsberga. Nieszczęśnik dziesięć lat ukrywał się w biedaszybie, nie wiedząc, że wojna się skończyła. Dał babce klejnot, żądając tylko i wyłącznie wybaczenia bliżej nieokreślonych wojennych przewin.
Tomek Wilmowski pokiwał głową i spytał o rubin.
– Tak, tak, ten kamień dostałam od księcia Liechtensteinu. Proszę mi wierzyć, pewnego razu książę wybrał się na spacer i tak się zabłąkał, że trafił w Tatry, myśląc, że to Alpy. Pomogłam mu wrócić do Zakopanego, a ten z wdzięczności wyjął rubin z ozdobnej broszy u palta. Oczywiście wzbraniałam się, ale ten nie odstępował. Przeciwnie, oferował już połowę księstwa, ale bez ręki. Zgodziłam się więc na rubin, bo wiedziałam, że księstwo w całości jest już wystarczająco małe. Poprosiłam tylko, by po powrocie wprowadził rządy parlamentarne. Obiecał.
– A co z białym kamieniem?
– To kieł wapnienia.
– Słucham?
– Wapnienie to nauce nieznane stworzenia, które wiodą spokojny żywot w głębi skał. Odżywiają się porostami, kolonizującymi zagłębienia głazów. Same składają się w większości z wapnia. Tylko w samoobronie potrafią ukąsić swoim białym kłem jadowym. Kiedy to się jednak już stanie, ofiara kamienieje natychmiast. Mówią, że rozlega się przy tym przerażający odgłos, przypominający gryzienie płatków kukurydzianych; w zasadzie cichy, chrupiący, ale wiedząc, co się dzieje…
– Nie mogę w to uwierzyć. Czy pani to już gdzieś opisała?
– Nie przyjęłoby mi tego żadne czasopismo z listy B Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego – roześmiała się naukowczyni.
– Rozumiem. Ale ma pani już wystarczająco dużo wartościowych publikacji. Ja w takim razie sobie już pójdę.
Tomek Wilmowski poszedł podziękować rabinowi za rekomendację wybitnej specjalistki. Ten uśmiechnął się tylko i spytał, czy młody detektyw wie, jak według legend unicestwić golema. Pokręcił głową.
– Wystarczy zmazać א przed literami מת na jego czole.
Praktycznie nastawiony Tomek znów spytał, co z tego wynika. Rabin odparł:
– Morał z tego taki, że warto uczyć się języków.
Młody pozdrowił rabina i odszedł.
Detektyw wrócił na miejsce zbrodni i niezwłocznie wezwał prokuratora. Wziął go na stronę i opowiedział o wszystkim, czego się dowiedział. Ani jeden, ani drugi nawet nie spostrzegł, kiedy zjawiła się dozorczyni.
Dobrze wychowany Wilmowski podziękował jej za szczegółowy opis zajścia. Córeczce – która zawsze towarzyszyła matce – szepnął na ucho, że gorgony były najpewniej okazami nieznanego nauce stworzenia. Rok później córka dozorczyni została laureatką olimpiady z nauk przyrodniczych.
Dozorczyni wezwała ekipę fachowców ze spółdzielni mieszkaniowej. Kiedy brygada majstrów rozkuła ścianę, nie mogli uwierzyć własnym oczom.