No, bo to było tak, że takich kilka podejrzanych stworków się nagromadziło w czarnej przestrzeni. Jakaś galaktyka, jakaś noc, coś takiego. No i te stworki się tak kotłowały, kotłowały, kotłowały.
No i kiedy już powstał taki główny kocioł, to jakoś się wyodrębnił pistolet. On był różowy. No i te stwory zaczęły się przerażać, chociaż ten pistolet się wyodrębnił przez ich podejrzenia, jakąś taką czarną przeszłość. I zaczęły się one w takim popłochu wyodrębniać, wyodrębniać. I nagle było wiadomo, kto jest winny.
I przyszedł taki kolorowy człowiek, coś na styl detektywa, wyciągnął odkurzacz, odkurzacz. Chciał wciągać te stwory, wciągać te stwory. Takie ffffff takie, śśśśś, nagle takie ssshhhh, shhhhh, zasysało przestrzeń; czarne, czarne, czarne. Czarne wsysało i poczęło również te inne stworki, które wcześniej się tam pojawiły, wciągać, wciągać, wciągać. Aż się znalazły one wszystkie w brzuchu tego kolorowego detektywa, tak nam się wydawało na początku (bo przyszedł z zamiarem wciągania ich do brzucha swego, żeby mieć dowód zbrodni, dowód tych podejrzeń, które się wśród nich pojawiły).
Okazało się jednak, że tak naprawdę detektywem było słońce.
Słońce gdzieś tam się tlące w tej czarności, w tym galaktycznym zawirungu. I to ono zaczęło badać człowieka kolorowego, ale niestety nic nie znalazło, ponieważ on wszystkie podejrzenia połknął. I patrzył teraz niewinnie tylko w czarną noc.