Przekręciłem klucz w zamku, szybko zdjąłem kurtkę i sportowe rękawiczki na rower, udałem się do zamrażarki, wcześniej nerwowo rozejrzałem się po kuchni.
Poza kotami nie było nikogo.
– Pieruna, znowu sam – pomyślałem.
Otworzyłem zamrażarkę i zdecydowanym ruchem przesunąłem mrożone tofu na bok w celu dostania się do produktu, który w tej sytuacji był bardziej priorytetowy.
Gin jak zawsze był dobrze zmrożony, widoczna była charakterystyczna linia ugniatania pomiędzy gęstszym i rzadszym.
Otworzyłem lodówkę – brzdęk obijających się o siebie słoików.
Po chwili miałem już wszystkie składniki, należało tylko trzymać się marszruty:
gin na oko,
zalać schweppesem,
wkroić cytrynę,
spróbować, czy smak okay;
jeśli tak: pić,
jeśli nie: dodać cytryny lub ginu, lub schweppesa.
Sukces!
Złota proporcja trzech drogocennych składników uzyskana. Z nieukrywanym uśmiechem udałem się do pokoju.