Urodzony w Missisipi, przewieziony do berlińskiego zoo, podobno maskotka Hitlera. Podczas drugiej
wojny światowej zbiega z zoo, zamieszkuje na dziko w Berlinie przez trzy lata aż do chwili schwytania i wywiezienia go do Moskwy, gdzie dostaje dom w radzieckim ogrodzie zoologicznym i gdzie umiera w wieku osiemdziesięciu czterech lat.
Trafiłam na zdjęcie aligatora Saturna w jednej z internetowych gazet; prężył się zjawiskowo na czarno-białej fotografii, jakby był dumny z załączonego pod nią biogramu. Momentalnie zaczęłam wyobrażać sobie jego berlińskie życie, śmiejąc się i przerażając jednocześnie, że mogłabym spotkać pewnego razu aligatora, wracając do domu wieczorową porą.
Zasnęłam, obudziłam się, nie mogłam ponownie zapaść w sen, wpatrywałam się długo w okno, w Sosnę i jej zniekształcone od ciemności liście. Zaczęłam myśleć o Saturnie i zobaczyłam go, leżącego na całej długości mojego biurka z wystającym ogromnym chropowatym ogonem. Patrzył się na mnie swoimi błyszczącymi oczami, a ja dobrze wiedziałam, że jest on tylko wytworem mojej wyobraźni. Bardzo okazałym wytworem.
Za drugim razem pojawił się bardziej niespodziewanie, minęliśmy się na pasach, szedł w tłumie spieszących się pieszych i nieśpiesznie spojrzał na mnie. Nikt prócz mnie go nie widział, ani wtedy na pasach, ani też kolejnego razu w tramwaju, kiedy to dosyć spektakularnie otarł się o kasownik swoim złowieszczym pyszczkiem. Nie mogłam zapanować nad swoimi wyobrażeniami, więc przyjęłam, że widzę ducha, którego wywołałam nadmiernym o nim myśleniem.
A co, gdyby go tak spytać, gdzie mieszkał przez trzy lata w Berlinie, co jadł, którędy chodził? Gdy pojawił się po raz kolejny, szedł po przeciwnej stronie ulicy, podbiegłam do niego i poprosiłam, żeby mi wszystko opowiedział. Byłam ciekawa i wiedziałam, że pojawił, wyjawił się on właśnie z tej mojej ciekawości.
Powiedział, że opowie mi swoją historię dzisiejszej nocy, że mam położyć się spać jak zwykle i dać przyjść mu we śnie.
Przyszedł, a w zasadzie to ja stałam się jego oczami. Widziałam, jak Adolf Hitler głaszcze szybę terrarium, a potem już pojawia się ogień bombardowanego zoo, dużo zwierząt, ja – Saturn biegnę, uciekam, przedzieram się przez szczątki ogrodu i zwierząt, idę na oślep w mokre listopadowe miasto, ostatecznie skrywam się w kanale. Kolejny obraz to czyjeś mieszkanie, widzę okazałą lampę z błękitnym kloszem i orientuję się, że ja – aligator leżę na łóżku, a obok na krześle jakiś mężczyzna czyta coś rytmicznie po niemiecku i częstuje mnie kurczakiem. Rozlega się głośne pukanie, mężczyzna dynamicznie przykrywa mnie kocem, nic nie widzę, jacyś groźni ludzie domagają się odpowiedzi na jakieś pytania, aż w końcu wychodzą.
Przez parę tygodni co noc śniłam życiem Saturna, widziałam, jak był karmiony, głaskany, oblewany regularnie wodą i ukrywany w jednej z berlińskich kamienic. Patrzyłam jego oczami, jak potajemnie spaceruje nocą po ulicach i zanurza się w rzekach. Obserwowałam świat jego oczami do momentu nadejścia lata 1946 roku, kiedy to brytyjscy żołnierze odbierają go z płaczących ramion jego podziemnego opiekuna Helmuta. Następnie aligator Saturn przemierza długą drogę koleją transsyberyjska, zamieszkuje w luksusowym moskiewskim terrarium, gdzie jest podziwiany przez resztę swojego życia.
Kiedy wybudzam się po raz ostatni z saturnowego snu, duch aligatora czeka obok mojego łóżka, by pożegnać się ostatecznie i oznajmić mi, że jego ciało zostanie wypchane na pamiątkę przez pracowników moskiewskiego ogrodu zoologicznego. Jego ostatnie słowa to „zum geburtstag viel glück”.
Nie wiedzieć czemu, życzył mi wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, których wcale wtedy nie obchodziłam.
I love you Śomi