Radek był na miejscu pierwszy. Wielki, szafowaty, flegmatyczny w mowie i obyciu perkusista, typowa skrywana potęga. Siedział za garami i nawet to siedzenie było jakby bardziej powolne i ciężkie niż siedzenie innych ludzi. Z nieruchomą twarzą oglądał coś w komórce, pisał chyba SMS-a. Ziemista, śniadawa cera, małe, mięsiste usta, ciepłe spojrzenie. No klasyka gatunku perkusyjnego.
Przyszedł Tylek, chudy, niezręczny i z zaciętą, pozapadaną i pryszczatą twarzą. Chude ciało opięte czymś, jakby roboczym uniformem khaki, glany – niby wszystko się zgadza, członek rockowego zespołu – ale niemożliwym było dlań przeistoczyć w groźną napinkę to dławiące przerażenie, które zawsze podduszało go w okolicach jabłka Adama i wytrzeszczało mu lekko oczy. Ucieszył się na widok Radka, nerwowo się przywitał; Radek też się ucieszył, statecznie się przywitał. Tylek zaczął zagadywać o pierdołach, złamał w kilku miejscach swoją tyczkowatą posturę, by przycupnąć na taborecie koło klawiszy.
Prawie zaraz po nim przyszli Czarny z Adą. Ada w plisowanej, białej mini i błękitno-białej koszulce, w sportowych podkolanówkach i zupełnie nie na temat fioletowej pomadce. Czarny normalnie, z długimi włosami i w czarnych ciuchach. Triumfalnie odpalił fajkę, zaledwie co drugiego bucha wydmuchując w kierunku otwartych wrót garażu.
Z trzech stron betonowa ścianka, jeden mały świetlik, trochę gratów pozsuwanych do kątów i sprzęt. Głównym źródłem światła było otwarte wejście, za którym rozciągał się widok na ubitą ziemię i kilka metrów dalej parę identycznych wrót drugiego rzędu garażów. Pełnia lata, słońce zalewało piach, cisza jak w górach, toteż usłyszeli cichutki, zza drugiej alejki dojazdowej, starczy komentarz:
– Kurwa, zaś będą hałasować, widziałem, jak ten kudłacz z tą panną szedli. A piwko se chciałem wypić.
– Ja pierdolę – sarknął Czarny, otwierając swoje własne piwko za pomocą sygnetu na palcu (jego flagowa sztuczka).
Ada wzięła swoją gitarkę – dziwaczny, cienki i biały instrument, wyglądający jak zabawka. Zaczęła brzdąkać i stroić. Prawie do nikogo się nie odzywała, ale bez fochów, tak po prostu. Przyszła pograć, więc najpierw chciała grać.
– To co, gramy? – pisnął Tylek.
Ale nikt się specjalnie nie ruszył.
Po chwili Ada zauważyła kompletny brak reakcji, spojrzała po chłopakach.
– Co jest, chłopaki?
Radek spojrzał w dół z jakąś taką wymowną miną, Czarny z cierpieniem na twarzy schwycił swoją gitarę za gryf i przyciągnął do siebie przez powietrze, jakby zamierzał ją zaraz wbić w podłogę, odepchnąć się mocno i odpłynąć do krainy za mgłą. Tylek zestresowany miotał na wszystkich badawcze spojrzenia.
– Gramy?
Radek z pietyzmem zapakował komórkę do kieszeni dżinsów, przeszył swym uczciwym, bezkompromisowym spojrzeniem Tylka, który lekko się zawiercił z tego powodu, i rzekł:
– No chyba nie pogramy. Może powiesz wreszcie?
Tylek uciekał spojrzeniem, usta jeszcze bardziej mu się zwęziły, w końcu wymamrotał:
– No, przyjęli mnie właśnie do Służby Więziennej.
Ada tylko trochę uniosła brwi, Czarny zadeptał papierosa.
– No. – Wznowił wobec tego Radek. – To w takim razie ja idę na grupę kulinarną, jeszcze zdążę.
I wyszedł. Tylek trochę się jeszcze pokręcił z jakimś poczuciem winy w sylwetce, wreszcie zsunął się z taboretu i dziwacznie podrobił do wyjścia. Ada odprowadziła go spojrzeniem bez emocji, przypomniała mu, że należy się pożegnać, mówiąc za nim „cześć”, co jeszcze bardziej go speszyło. A potem dziarsko i zdecydowanie schwyciła swoją gitarę poziomo, strunami do podłogi i otworzyła ją jak pudełko, a ze środka wyjęła rakietę tenisową.
– Czarny? – spojrzała na niego, jakby miał teraz zrobić to samo. Czarny nie ruszył się, nawet na nią nie spojrzał, tylko pociągał sobie piwko ze spojrzeniem utkwionym w błękicie nieba nad garażami z naprzeciwka. Ada, niewzruszona i obojętna, poszła na tenisa.
A Czarny odłożył butelkę, ze sterty gratów wziął brudną, miękką czapkę wędkarską; włożył ją sobie na głowę, po czym oparł gitarę o piach na progu garażu, odepchnął się i naprawdę odpłynął.