To miał być hit. Sensacyjne odkrycie paleontologiczne XXI wieku — tak bardzo spragnionego silnych bodźców, które można było wyrazić tylko poprzez hiperbolizację języka. „Mega”, „super” i „hiper” opisywały nową stylizację paznokci czy promocję na pasztet.
Dlatego dziennikarze dostali słownej zadyszki. Nagłówki nie miały jak słownie spuchnąć, aby wyrazić kociokwik.
„Dinozaur” — pisano, licząc zapewne, że samo słowo, tak rzadko używane, wstrząśnie publiką. W twórczości memicznej internetowej silono się na porównania do forfitera, jednak wiral sprzed lat wyblakł na tyle, że nikogo nie obszedł. Natomiast miłośnicy teorii spiskowych tradycyjnie poszli w kierunku „przybysza z kosmosu”, czym wywołali gównoburzę w środowisku naukowym.
Faktem było, że został wystawiony na widok publiczny, więc publika nie omieszkała skorzystać z umiejętności widzenia.
Do największego w kraju muzeum historii naturalnej ustawiały się tłumy. Bilety rozchodziły się na pniu albo w krzakach u koników.
Przez brak czasu na stanie w kolejkach oraz wrodzone skąpstwo zatrudniłam się w muzeum jako woźna. Dzięki temu podczas mycia podłóg, odklejania gum do żucia od posterów i polerowania wypalcowanych gablot mogliśmy na siebie popatrywać.
Płci nie ustalono. Zresztą, nawet nie zdążył jej okazać — półwykluty z jaja zastygł w warstwach geologicznych nałożony przez czas. Ptasi dziób i puste oczodoły sprawiały wrażenie bezwstydnego gapienia się na każdego podglądacza. Był zadziwiająco niepozorny. Nie szokował, nie wprawiał w euforię. Był. Jego widok wywoływał uczucie dyskomfortu, stawiał niewygodne pytania: skąd przyszliśmy? kim jesteśmy? dokąd zmierzamy?.
Dlatego pojawił się niesmak społeczny — najpierw kąśliwe komentarze na stronie muzeum, potem kilka felietonów w prasie bulwarowej, wreszcie otwarte żądania zwrotu pieniędzy wydanych na bilety.
Muzeum musiało zamknąć wystawę w obliczu nadchodzącej groźby bankructwa, woźnej już nikt nie potrzebował. Straciłam pracę i nowego znajomego.
Szkoda tylko, że żadne medium poprawnie nie utrwaliło jego nazwy. „Agawatwa mut” takie trudne. Może dlatego, że zabrałam tabliczkę z gabloty.