W mojej głowie zamieszkał mamut.
– Hejże, mamucie, nie trąb tak głośno!
– Będę trąbił, co mi się podoba – odrzekł mamut, jedząc mózgo-trawę. – Balladynę, w Szczebrzeszynie, potem transy, a na końcu arię w łeb przywalę!
Trudno nie przyznać racji, że strasznie się rozbachorzył w ostatnim czasie. Już od rana wstrząsa mną dreszcz Bacha i Wezuwiusza, drżącym potokiem wylatujący z jego przeklętej trąby.
– Hej, mamucie, a co to za melodia?
– Toś słyszał dwanaście lat temu. Zawodzenie Bruizdelli po stracie męża Eugenella i dwóch braci Eugeneliusza i Eugulaullusiusa. W trzecim akcie krzyczy coraz głośniej “Trutututu”.
Już przestało mi się to podobać, mamut ma to do siebie, że zawsze dąży do przesady. Długie futro, długie kły, a mógłby być takim zwykłym słoniem. Tak więc po miesiącu mamucich wstrząsów pomyślałem, że trzeba z tym skończyć.
Na początku jego potrąbywanie było całkiem zabawne, no i można było się dowiedzieć czegoś nowego o muzyce klasycznej. Lecz z czasem zaczął się powtarzać. Przyuważyłem, że ukradkiem chowa książki o muzyce w mózgowej trawie. To już za wiele; nie dość, że czasem fałszuje, to jeszcze wydaje mu się, że swoje braki w wykształceniu zamydli ciekawostkami z życia kompozytorów. To ja już wolę sobie Dwójki posłuchać! Tak więc zdecydowałem – spróbuję się go pozbyć!
Jest w Krakowie takie znane mamutom miejsce, przy kopcu. Znane właśnie z tego, że ludzie pozbywali się tam mamutów przez uderzanie głową o kamień. Najbardziej oporne mamuty traktowano zrzuceniem głazu z wysokiej skały na głowę udręczonego. Co ciekawe, głowom się nic nie działo, a mamut uciekał lub padał trupem.
Więc idę tam i robię urządzenie zrzucające, a mianowicie wysoko na skale uwalniam głaz, głaz trzyma się na dwóch patykach wbitych w ziemię. Do patyków przywiązuję sznurek prowadzący aż na sam dół urwiska. Na dole – ja z mamutem w głowie. Dokładnie obliczyłem trajektorię spadania głazu: pięć i pół obrotu, wachnięcie o sześć dziesiątych metra w prawo; uderzy prosto w środek głowy, gdzie jest najlepszy dostęp do mózgowej trawy.
Kładę się, patrzę do góry. Głaz jest! Patyki są! Ciągnę za sznurek.
Trutututu – leci kamerdolec.
– Trututut – trąbi mamut i rzecze:
– Głupiś ty. Ty żeś się głupot naczytał, że w ten sposób trzeba się mamutów pozbywać. Wystarczyło poprosić, a bym wnet sobie poszedł.
Trąbnął dwa razy i uciekł, aż się za nim kurzyło.
Mamut uciekł, a co z kamieniem? Kamień leci, leci dalej, lecz coś źle przeliczyłem załamania jego lotu – odbił się od korzenia i zamiast na głowę, spadł mi na udo. Bólu wielkiego nie czułem. Kamień rozpadł się na trzy części. Zrobiony był ze styropianu. Tak to mamuta przechytrzyłem, że gdy spał w mózgowych zaroślach, cichaczem zrobiłem głaz ze styropianu i zaniosłem go na skałę.