– Mierza go, mierza… – mruknął Gerard pod nosem, odpowiadając Reginie, która stoi przy kominie, wtrząchając sos.
Gerard się wygina, brzuch jak najmocniej wciąga, szyję wydłuża, guziki łapie w klina, a Regina zaklepując fałdy ciała, pomaluńku już się wkurza.
– Żar byś miej, nie byłoby tych akrobacji – kąśliwie w ucho trąca.
Gerarda pąsem polik się oblewa, ale wie, ile w tym racji.
Taki z niego brzuchaty pracownik miesiąca…
Regina kluski nakulane ma dla całego wojska, typowa kobita swojska, ale przez to właśnie ancug robi się przyciaśnie… przyciasny, ciaśniejszy chyba.
– Zaro się udusza! – jęczy Gerardzina biedny.
Pulchne, czerwone łapki przeciska przez rękawy. Wzrok mu się robi jakby mętny i tej pracowniczej fanfaronady nie jest już dłużej ciekawy.
Regince to nie w smak, rzecz jasna, koszula godzinę pod żelazkiem, garnitur chemicznie prany, a Gerarda postura masna wygląda jak watą balon wypchany!
– Z tym już nic nie zrobimy – beznadziejnie rzuca do męża.
Gerard zrezygnowany celuje tyłami w kanapę i mocno swoimi atutami w nią uderza.
Odechciało mu się upragnionej elegancji, kiedy poczuł, jak ciurkiem mu po plerach spływają pociste kropelki.
I dla ostatniego uczucia świeżości, może nawet wolności, guziczek kołnierza odpina, lufcik robiąc maleńki.