Mieszkaniec miasta zaczynającego się na literę T – Pan B (być może litery były na odwrót – dość nieistotne) – przez pół swojego życia mierzył linijką. Przez drugie pół mierzył linijką, ale się, gdyż garnitur uwielbiał mieć dopasowany co do milimetra.
Lubił wychodzić ze swojej strefy komfortu, mierząc odcinki ekierką. Zdarzało się i cyrklem, chociaż było to wielce ryzykowne. Dobre wyniki doprowadzały go do euforii, udowadnianie błędów – nieswoich, oczywiście – do szaleństwa.
Po prostu lubił czuć swoje istnienie z ołówkiem w ręku – dlatego też jego kariera jako matematyka liczącego przychody, dochody (zachody słońca po wyjściu z pracy) była bardziej niż pewna. A dzień wejścia do budynku z pudełkiem pełnym dokumentów – dniem niezapomnianym.
Przełomem było zakupienie maglownicy do prasowania piżam tak, aby żadne materiału zagięcie nie mogło zmącić idealnego wejścia w dorosłość. Potem kolejno: wieszaki z ramionkami, prawidła do butów (przyjemnie kojarzyły się z powidłami) i karnet do lokalnej pralni na czyszczenie siedmiu garniturów na każdy dzień tygodnia.
Tak było idealnie, z liczbami pod sobą, wykresami przed sobą, oknem od strony południowej za sobą – tak jakby bardzo eleganckiej, dziennej i profesjonalnej.
Wracając do idealnie wymierzonych garniturów – wprost to uwielbiał. Uwielbiał to tak bardzo, że do niedzielnego śniadania również zwykł nakładać garnitur, tak żeby nie wypaść z wprawy przed poniedziałkiem. I w garniturze jadł jajecznicę na boczku, w garniturze pomykał na niedzielny spacer na Wyspę Marzeń i w garniturze oglądał powtórki w telewizji poobiednie.
Dzięki temu zachowywał całkowitą płynność, gdy nastawał poniedziałek.
Z rzeczy bardziej rozrywkowych najlepiej szło mu oglądanie miasta z poziomu dachu. Co prawda widział jedynie zapuszczone podwórko po jednej, a drugi blok po drugiej stronie, niemniej jednak głównym założeniem było spoglądanie w przyszłość.
Tak jak robią to dorośli, poważni i pełni poczucia sukcesu ludzie.