Ach, ileż uległości jest w krakowskim pantoflu, warszawskim kapciu i katowickim laczku! Ach, jakże kompletnie zapewnia komfort codzienny, stopą będąc wypełniony! Ach, jakże to znoszenie, zdziurzenie, przydeptanie oczywiste a swojskie, dające poczucie bezpieczeństwa po wejściu do domu ze świata szerokiego.
Achów litania już nabiera rozpędu, ale, stop!, bo – STOPA.
Stopeczka, stopuńcia.
To ona jest kwintesencją, praprzyczyną pantofla, kapcia i laczka. Ujarzmienie jej dzikości pierwotnej formą obuwia spowodowała, że ludzie grzecznie i równo chodzą po chodnikach, a nie hasają i podskakują kompulsywnie dróg wytyczonych stopami się nie trzymając.
Ale w czasach dawnych stawiano na stóp naturalność, boso chadzano, nie znając rozwiązań innych. Paluch, palec długi, trzeci, czwarty i piąty, podeszwa, śródstopie, stęp i pięta mięśniami i skórą pokryte z wykwitami paznokci stanowiły odrębny ekosystem przemieszczjący człowieka. W celach żywieniowych, kopulacyjnych, rzadziej – poznawczych.
Pięta szczególną estymą darzona była jako zapewniająca stabilność cielesną. Stąd nabrała znaczenia metaforycznego i do dziś się mówi „deptać komuś po piętach” czy „nie dorastać komuś do pięt”.
Pięty amortyzowały upadki lub skoki świadome z drzew na ziemię.
W pięty można było pogodnie łaskotać, zanim ktoś wymyślił, żeby zmienić to w formę tortur.
I wreszcie pięty biegać nakazywały. Przed siebie, w bok, na skos.
I tak powstawały kaniony, pogłębiały się doliny V-kształtne i meandry rzeczne, bo pięty wymuszały na ludziach krajobrazu żłobienie stopyma.