Jesień, jak dobrze wiecie, ma swoje stare zwyczaje, których trzyma się kurczowo, choćby nie wiem co. To elegancka, nieco wyniosła pani. „Sophisticated lady” – jakby powiedzieli Amerykanie. Ma swoje kaprysy i humory, pojawia się i znika według własnego upodobania i nikomu nie daje się oswoić. Słowem, Jesień chodzi własnymi ścieżkami.
Nie inaczej było w tym roku. Jednego dnia wychodziłem z mieszkania tak, jak stałem (albo siedziałem), następnego jak kosmonauta przyoblekałem się w warstwy tekstyliów, by odbyć krótki spacer w przestrzeni sennych ulic, które jak zwykle o tej porze roku mienią się na żółto i czerwono w oświetlanych samochodowymi reflektorami kałużach.
Niekiedy Jesień przy współpracy z Październikiem i Listopadem mami nas ciepłymi dniami. Niebo bywa wtedy bezchmurne i zachęca do beztroskich wypadów za miasto. Te igraszki mają w nas wzbudzić wspomnienia Lata – archetypicznego wroga Jesieni. Nie dajmy się im zwieść! Swoje prawdziwe oblicze Jesień odsłania po południu, kiedy słońce chowa się za chmurami i mgłą, a ciężkie jak ołów niebo przyjmuje kolor wody ze słoika, w którym jakieś dziecko zmieszało wszystkie kolory farbek plakatowych.
Nie o samej Jesieni chciałem Wam jednak opowiedzieć. Myślę, że przede mną wielokrotnie zrobiono to już wystarczająco dobrze. Przed wyjawieniem swoich prawdziwych intencji chciałem jednak oddać hołd tej niezwykłej pani, jej bowiem zawdzięczam niezwykłe odkrycie, którym pragnę się teraz podzielić.
Czy zdarzyło Wam się kiedyś wyjść z domu i dopiero po chwili zreflektować się, że nie pamiętacie, dokąd właściwie mieliście iść? Mnie takie sytuacje przytrafiały się ostatniej Jesieni coraz częściej. Pozwólcie, że od razu coś Wam wyjaśnię. Nie mam sklerozy; inne poważne schorzenia neurologiczne również nie wchodzą w grę. Poza tymi pojedynczymi przypadkami moja pamięć działa zupełnie dobrze. Bez trudu zapamiętuję nazwiska, daty, a nawet numery telefonów. Zresztą te luki w pamięci, czy raczej momenty zawieszenia umysłu, trwały zazwyczaj niezwykle krótko – po chwili uświadamiałem sobie dokładnie, jaki był cel mojego wyjścia i wszystko działo się już zwykłym trybem.
Początkowo te osobliwe przypadki zrzucałem na karb roztargnienia, względnie pochłonięcia przez sprawy zawodowe. Po paru tygodniach zdarzały się jednak nadal, zdawało mi się nawet, że coraz częściej. Nie wzbudziło to we mnie większego niepokoju. Muszę wyznać, że w tego typu sytuacjach odczuwam raczej coś w rodzaju zainteresowania lub, jak kto woli, badawczej ciekawości.
Postanowiłem dokładniej przyjrzeć się sprawie. Przyrzekłem sobie, że następnym razem, kiedy spotka mnie ta osobliwa ulotna amnezja, poddam się wnikliwej introspekcji i całą swoją uwagę skoncentruję na dogłębnej analizie własnego umysłu, by dociec źródła zjawiska. Niestety, jak to zwykle bywa w takich przypadkach, moje zamiary spełzły na niczym. Gdy po sekundzie psychicznej niemocy odzyskałem świadomość celu, który wyprowadził mnie z mieszkania, moje myśli momentalnie przywarły do niego i nie pozwoliły uaktywnić się zaplanowanej refleksji. Słowem przeoczyłem właściwy moment, a po chwili było już po wszystkim.
Aby uniknąć powtórnej porażki, wprowadziłem do swojego planu pewne modyfikacje. Zamiast starać się z całych sił wniknąć w meandry swojego umysłu, postanowiłem go zwyczajnie przechytrzyć. Następnego poranka opatrzyłem obydwa nadgarstki oraz wierzchnie strony dłoni (muszę przyznać, że z lewą szło mi dość opornie) starannie wyboldowanymi napisami, których treść brzmiała: „PAMIĘTAJ, DOKĄD IDZIESZ”. Dodatkowo podobnej treści napis umieściłem na kartce, którą przyczepiłem do płaszcza. Wychodząc z domu, zdarłem ją i kurczowo zacisnąłem w dłoni, starając się nie odrywać wzroku od widniejącego na niej napisu.
Efekt tych wszystkich zabiegów był doprawdy dziwaczny i, wyznaję, całkowicie niespodziewany. Owszem, cel mego wyjścia ani na chwilę nie umknął mi z pola uwagi, lecz gdy tylko zatrzasnęły się za mną drzwi, poczułem, że posłuszeństwa odmawia mi ciało, a zwłaszcza jego najbardziej przyziemna część i jak długi runąłem na chodnik. Klnąc i parskając z wściekłości, podniosłem się i podreptałem do mieszkania, by opatrzyć stłuczone kolano i przebrać ubłocone spodnie. Nie pamiętam już, kiedy dotarło do mnie, że moje nogi uległy takiemu samemu paraliżowi, jakiemu wcześniej kilkukrotnie ulegał umysł. W każdym razie tego wieczora położyłem się do łóżka z nieprzyjemnymi myślami. Cała sytuacja zaczynała mnie już poważnie irytować. Długo nie mogłem zasnąć, przewracałem się z boku na bok, aż w końcu zapadłem w stan letargu na pograniczu jawy i snu.
Nagle z odrętwienia wytrąciły mnie dziwne dźwięki dochodzący z szafy w przedpokoju. Było to jakby rytmiczne tupanie. Wstrzymałem oddech i leżałem, nasłuchując w napięciu. Dźwięki nie ustawały, a po chwili nabrałem przekonania, że z szafy dobiega marszowy ton wystukiwany dziesiątkami obcasów. Zerwałem się na równe nogi i niewiele myśląc, doskoczyłem do szafy.
Gdy ją otworzyłem, szarpiąc za uchwyty tak energicznie, że omal ich nie wyrwałem, oczom moim ukazał się niezwykły obraz.
Oto wszystkie moje buty maszerowały we wnętrzu szafy w tę i z powrotem pod dowództwem jesiennych traperów, bębniąc dziarsko: stuk puk łubu dub, dziś na spacer idziem siup! A także: dalej bracia butem w but, do apteki kroków w bród! Oraz: wołaj głośno hura hura, potuptamy dziś do biura!
Następnego dnia dostałem telefon z pracy – prosili mnie o dostarczenie jakichś papierów. Nie spieszyło mi się, więc postanowiłem iść pieszo przez park, by nacieszyć się drzewami udekorowanymi jesiennymi liśćmi. Gdy wyszedłem z biura, strasznie rozbolała mnie głowa, bez większego namysłu ruszyłem więc w stronę pobliskiej apteki. Dopiero po powrocie do domu, odkładając buty do szafy, przypomniałem sobie o dziwacznym zajściu z poprzedniej nocy.
Na tym kończy się moja krótka opowieść. Myślę, że wnioski nasuwają się same. Nie chcę zresztą niczego Wam sugerować, drodzy Czytelnicy, byście nie posądzili mnie o szaleństwo lub, co gorsza, uznali moją niezwykłą przygodę za zwykły sen. Jeśli jednak mi nie wierzycie, spróbujcie założyć buty i nigdzie nie wychodzić. Idę o zakład, że wam się to nie uda. A gdy już wyjdziecie, bądźcie pewni, że buty poniosą Was same prosto do celu, który sobie obrały.