Prawda, mój prysznic jest okrutny i śmierdzi. Jego okrucieństwo staje się tym bardziej bezczelne, że nie mówi „przepraszam”.
– Oh… zapomniałem o słuchawce, uwaliła się betonem…
Czekam, czekam i nic. Kur…a, mówi się „przepraszam”!
Niewychowany draniu, szepczący złoczyńco, bananowy ortopedo…
Czasem nawet mi go żal. Cieknie albo z kranu lub słuchawki, coś tam z zaworem. Ostatnio poszliśmy na randkę do wiaderka z mopem. Uchylam wrota mopa, a tam salamandra, ażeż mnie, cóż to oznacza?
Szczęście drugiego dnia miesiąca? Blondynka, jeż ze złotym jabłkiem lub spacer po grocie.
Pytam więc kranu. A cóż to oznacza?!
Jebando, wędzidełko, salamarandrollo.
Co?!
Jakiś Sfinks ten kran, zagadkami gada!
Prysznic nie głupi, nie odzywa się, mop jakiś takiś zwilgotniały, a salamandra leniwie chodzi w kółko.
– Prysznicu, pryszniceńku, powiedz, proszę, skąd ta salamandra, którą w wiaderku noszę?
Milczy jak zaklęty, był jakiś sposób na takich.
Odkręcam i zakręcam wodę trzy razy, poprawiam wąż, słuchawkę do ucha, oko do kranu.
– Ejjj, ziomeczku! Szacunek kranu cieknącej wody, wrzuć odpowiedź dla ochłody. Salamandra skąd jest?
Nic… Tępy otwór!
Groziłem, prosiłem, błagałem i dalej nic. Zrezygnowany usiadłem na kibelku i nagle, jak z głębokiej studni, wydobyło się jedno słowo.
Przepraszam.