W bujnej selwie pośród dziczy
rośnie gęsto chips winniczy.
Między pyrą a ślimakiem
zaskakuje rajskim smakiem.
Strzegą go komarów chmary
i różowe jaguary.
A zza krzaków anakonda
żółtym okiem się przygląda.
Już niejeden śmiałek zginął,
chcąc obdarzyć świat byliną.
W końcu grupa ochotników
sprowadziła chips z tropików.
Kupiec wniebogłosy krzyczy,
polecamy chips winniczy.
Na kolację, raut, bankiety
oraz jako składnik diety.
Ach, wykwintna to przyprawa,
lepsza zupa, lepsza kawa.
I herbata znakomita,
gdy w swych wodach chips powita.
Na przyjęciu w Waszyngtonie
jadać chips jest w dobrym tonie.
Grillujący na tarasie
też gustują w tym frykasie.
I nad Wisłą, u Wierzynka,
na myśl samą cieknie ślinka.
W Tokio, Moskwie i Szanghaju
do deserów chips dodają.
Na lotnisku w Singapurze
już serwują chips w tempurze.
I w Abudży i w Chartumie
chips przyrządzić każdy umie.
Lecz, jak uczy nas historia,
krótkotrwałą jest euforia.
Na imprezie pod Łańcutem
biesiadnicy padli trupem.
Chips, otruwszy dwustu gości,
stracił na popularności.
Po spożyciu go w pasztecie
zawitali w drugim świecie.
Ogłaszali w wielu miastach,
że najlepszy chips do ciasta.
Jednak kto skosztował tortu,
wnet wyzbywał się komfortu.
Wieszczono też, że chips zmieni
sztukę warzenia pielmieni.
Nie przewidzieli kucharze,
iż znajdą się w innym wymiarze.
Odmienną formę istnienia
przybrały winnicze wspomnienia.
I tak skończyła się chipsem fascynacja,
zostało ostatnie danie – ponadczasowa, zaświatowa kolacja.