Już wapniedź się zbiera, już na bruku osadzają się stragany, palcem małym w jednym z nich gmera z wolna Dekarboniusz Matt –
w okolicy znany kat,
pogromca zatwardzenia.
W koszykach rozmaitość, gleby ziemskiej urodzaj wszelki: tu luźne osadzanie i pogawędki, tu kruszenie wskutek tarcia, tam wytrącanie z równej wagi, gdzie indziej zaś chichot pyłku, co w nosie kręci. Nastroje fluoryzujące, w kącikach kocich łbów skrzy się iskra dnia, południowy światła blask. Wciąż tu jednak gmera Dekarboniusz Matt –
znany wszystkim w mieście kat,
przeciwnik osadu.
Pod skorupą tej gmerady tętni coś, jakby złowieszczo, trąci jakby złogiem jakimś, kropla drąży skałę jakąś, coś nadkrusza fluor życia. To wkracza (a raczej się wtacza) Karbon Jura: kamień wieku średniego, niby głaz mchem zaszły, w oku niejednego słońca zmierzch, niejednego serca złam (ileż on ich może mieć?). Nie jak skała chłop, a jak z dna otoczak, z rzeki mętnej a błotnistej, śliski a mokry. Gasi straganików żar, zmywa z nich chichotu pył. Ach, jak ślisko! Ach, jak obło! Z powolnym wtaczaniem (Karbon Jura, smętny kamień) gasną iskry straganików… Wszyscy brodzą plask, plask, plask… Wtem tu Dekarboniusz Matt –
w ręku swym zabójczy gnat,
czoło zdradza zmęczeń szmat,
szukał Jury tyle lat.
Trzask, trzask, prask, w oku smęta niknie blask, Matt zdekarbonizował świat, lecz wapnienie dalej trwa. Nasłuchujcie straganików!