Zazwyczaj czytając opisy śmiechu, możemy natknąć się na następujące notacje: haha albo hehe. Nikt nie dostrzega tego, w czym tkwi szkopuł. Wyrazy te, w swojej warstwie fonetycznej, w żaden sposób nie przypominają tego, czym jest śmianie się.
Tak jak wyraz drzewo nie przypomina drzewa – powie ktoś. Nie o to chodzi. Haha i hehe mają być wyrazami dźwiękonaśladowczymi. A czy robią to? Czy naśladują cokolwiek? Niech zadośćuczynią swojej funkcji albo z pokorą usuną się ze słownika. Kiedy czytam haha albo hehe, to w ogóle nie czuję, nie widzę oczami wyobraźni, żeby ten, z którego ust pada haha albo hehe, śmiał się z czegokolwiek. Na tym to polega. Śmiech jest całkowicie niemożliwy do zwerbalizowania.
– hehe
– HEHE
– hehehe
– HEHEHE
– haha
– HAHA
– hahaha
– HAHAHA
– hihi
– HIHI
– hihihi
– HIHIHI
– byłeś?
– gdzie?
– w sklepie.
– w którym?
– w byle którym.
– byłem.
– kupiłeś?
– co?
– jogurt.
– jaki?
– byle jaki.
– kupiłem.
– oczywiście każdy z nas ma swoją drogę. Te drogi są jak pierogi. Nie, przepraszam. Bywa, że drogi się przecinają. Przecięcia czasami rodzą konflikty i nieszczęścia, a czasami radość i miłość.
– jaką radość i miłość?
– byle jaką.
– aha.
– haha.
– nie rób sobie ze mnie jaj.
– czyich jaj?
– byle czyich.
– no tak.
– co no tak?
– dla ciebie zawsze wszystko jest byle. Byle co, byle gdzie, byle kto, byle jak. I tak całe życie, sam jesteś byle jaki.
– wiesz?
– co?
– to przez moją matkę.
– dlaczego?
– była młodsza ode mnie. Kiedy mnie urodziła, jeszcze nie istniała. Była więc całe życie młoda i młodsza ode mnie. To ja musiałem się nią zajmować, czyścić, czesać, pielęgnować.
– niemożliwe.
– ale prawdziwe.
– pokaż mi swoją matkę.
– teraz jestem starcem, a moja matka buduje z klocków lego drugą wieżę Babel, która poróżni ludzi. Poróżni ludzkość. Ludzkość zacznie mówić wieloma językami naraz, rozpocznie się chaos komunikacyjny. Wojna.
– skąd to wiesz?
– powiedziała mi.
– kiedy?
– wczoraj.
– gdzie?
– tutaj.
– tak?
– tak.
– ilekroć widzę, jak masz sok z malin na ustach, mam ochotę wpić się w nie jak stara pijawka z zatęchłego bajora w łydkę młodej dziewczyny.
– a więc ja miałbym być łydką młodej dziewczyny, a ty starą pijawką?
– nie inaczej.
– dlaczego ty zawsze musisz być pijawką, a ja łydką?
– nie wiem. Czemu mnie pytasz? Czemu sądzisz, że znam odpowiedź na to pytanie?
– bo jesteś mądry. Wiem, że czytasz książki. Widziałem, jak wczoraj w parku miejskim czytałeś książkę.
– to nie byłem ja.
– więc kto?
– nie wiem, nie ja.
– skąd wiesz?
– bo nie umiem czytać.
– ale masz wiele innych zalet. Potrafisz przykręcać śruby językiem i wyć do sera jak dzikie bydlę, myśląc, że to księżyc.
– masz mnie. Ale to nie znaczy, że wiem, dlaczego jestem pijawką, a ty łydką. Łydką młodej.
– a kto może znać odpowiedź na to pytanie?
– nikt. Tego nie wie nikt. To jest proste jak to, że wschodzi słońce.
– udajesz głupszego, niż jesteś.
– a ty jesteś dla mnie jak brat. A miałem wielu braci. Nie mogę więc przypomnieć sobie, który. I tak ciebie tylko kojarzę z widzenia.
– spójrz mi w oczy. A potem włóż sobie garść piasku pod powieki. Wtedy jeszcze raz spójrz mi w oczy. Zrozumiesz, kim jestem.
– faktycznie. To ty.
– tak, to ja i nie ja. Jak zwykle.
– kiedy jest zwykle?
– no na przykład teraz. Kiedy pytasz, a piasek wysypuje się spod twoich powiek.
– oto człowiek.
– który?
– którykolwiek.
„– oczywiście każdy z nas ma swoją drogę. Te drogi są jak pierogi. Nie, przepraszam”.
— Genialne, musiałam się wierszykowo zainspirować! Przepraszam.
Stanęłaś na rozstroju dróg,
roztroju trój-systemów.
A na przecięciu naszych nóg
zachodzi gif(t) do memu.
I woła: oto śmiem się śmiać
głośno i złotoustnie,
a Ty? Co możesz komuś dać,
to znikający uśmiech.
Pomyślał mem i rzecze tak:
lecz mocą tej konwencji
przekraczam byt i niebyt jak
Dusiołek bezli…CENcji.
A przecież cen nie trzeba brać
do serca i do sera,
wystarczy z życiem koty kraść,
szczególnie Schroedingera.