Ekologia ich nie lubi i lekarze ich nie lubią. Ale proszę spojrzeć na tę krowę. Ta krowa nie wie, o co cały ten tumult i całe zamieszanie. A proszę spojrzeć na tamtą kozę. Tamta koza jest poruszona i zirytowana tym całym poruszeniem.
Lecz czy one kiedyś próbowały narzucić tyranię chłopowi z Podlasia lub chamstwu z Galicji? Koza miewa wojownicze zapędy, owszem, lubi kombinować jak ten pies pod górkę. Ale krowa? Krowa się tylko przygląda w znudzeniu i delikatnym zażenowaniu. Żuje oczyszczającą zębiska trawę i broni zadu przed inwacją mucholstwa.
Podaż sera może być uzależniona od podaży zdrowia populacji. Sera mogło nanieść, napłodzić, namłócić, narobić – nadmiar, bo serodajki przecież nie siedziały w domu. Nie kwarantannowano ich. To nie ich choroba, więc pasły się i produkowały nabiał. A kiedy nikt nie korzystał (bo na co? Ser rozgrzewa, a wszyscy i tak już grzeją się w domach) i namnożyło się ciepełko energii z takiej ilości sera, to narobiła się nadpodaż. Jak nadpodaż węgla w węglowej Polsce. Ale to się skończy, zobaczycie, z nową ustawą lub poprawką w konstytucji:
„Wykonawca nabiału otrzymuje partyturę, w której obok serów zrozumiałych, pochodzących ze wspólnego miotu notacji krowiej, pojawiają się sygnały psychiczne: owce, kozy, zebry i żyrafy. Taka partytura przemawia jednocześnie do intelektu i intuicji. Intelekt operuje laktozą i białkiem, intuicja zaspokaja się kolorem, zagęszczeniem i chłodem. Wykonawca jedno rozumie, a drugie przeczuwa. Jedno myśli, drugie gada. W odniesieniu do intelektu stara się kreatywnie podjadać między posiłkami, w odniesieniu do intuicji jest konsumentem, który odkrywa podobieństwa skojarzeń lub tożsamość symboli”.
Tymczasem handel ma się na dziś tak:
Zadymiony stragan z rumianym, wąsatym Włochem i silną Włoszką ma swój zapach. Skryci są za murem starych serowych kół jak za palisadą z grubych pni. Starzeją się wcześniej te sery miesiącami i gdyby mogły, wyrosłyby z nich naprawdę serowe drzewa, tworząc wonny, bo o intensywnie kwaśnym zapachu, las. Ich barwa jest myląca, bo pokryte kurzem i osadem przyjmują odcienie waniliowe.
Nadpodaż sera w tym układzie może skutkować powolną powodzią. Bo jak inaczej wyobrazić sobie serową inwazję? Jak wyobrażamy sobie wielkie ilości sera i ich przepływ? Przecież nie namnażaniem, nie liczbami.
Wyobraźmy sobie ląd pod okupacją sera. Toż to ląd przemienion w pizzę. Serowe wodospady nań się leniwie przelewają. Płyną siarkowe rzeki i topią się pleśniowe łąki. Ruchome piaski – ruchome kisiele. Pośrodku zaś rozlewa się kałuża Morza Żółtego.
A gdy nadejdzie kres tej ery serowego potopu, cytrynowo-siarkowe wody nie wyschną i nie wyparują, lecz zastygną niczym lawa, dusząc wszystko poniżej klejącą kołdrą. Ta zaś z gumowej postaci kiedyś przemieni się w marną skorupę, której już nikt nie chce i nic na nią nie można poradzić, jedynie odłupać lub oddać piekarni na dwudniowe bułki-pizzerki.