Ten, kto nigdy nie był najebany, musi być bardzo trzeźwym człowiekiem.
Kula pod sufitem ma kształt dwudziestościanu ściętego. Klimatyzator z wiatrakiem tuż obok tak nisko, że gdyby stanąć na stole, to byłoby Pulp Fiction. Ja w sukience w cekiny błyszczę się jak choinka, gdy inni w T-shirtach z napisem Nevermind i jeansach.
Jeszcze pamiętam, co to były kasety VHS, chociaż magnetowid, co stoi w małym pokoju, już dawno nie działa. Wciąż na kasecie mam ”Piękną i Bestię” i wolę go, gdy był bestią, i wolę gadające imbryki niż ludzi.
Muzyka mnie nie porusza. Rytmu nie czuję i but mnie obciera, więc podpieram ścianę, jak na dyskotece w szkole, i zalewam aperolem. Parkiet jest śliski, a ściany nadmiernie kolorowe. W oczach mi mruga od tych barw nasyconych bardziej niż filtry w Snapseedzie.
Wiesz, ile osób zmieści się na Plaza de San Jaime podczas Fiesta de San Juan?
Ja się nie zmieściłam. Zostają shit bary przy plaży. Chociaż nie mogę narzekać, bo plaży piękniejszej nocą nie widziałam.
Morze szumi i szumią pewnie muszle wyrzucone na brzeg, ale tego nie słychać, bo zagłusza bachata i paniom w ciasnych jeansach szeleszczą bransoletki.
– Weź zatańcz. Weź nie bądź taka z prostymi plecami.
A ja wolę stać w kącie.
– Wyciągnij się. Poruszaj.
Ja tu jeszcze poobserwuję.
Orientuję się dopiero po chwili, że zlewam się ze ścianą. Że z sufitu zwisają stalaktyty w przeróżnych rozmiarach. Chyba ze szkła.
To pewnie te opary i wyziewy z ust, które wylatują tuż przed wejściem, co mi sposób patrzenia na świat skrzywiły, ale tak ładnie pachną, że wzięłam wdech głębszy niż na jodze.
„Shine bright like a diamond” śpiewa Rihanna.
To ja z pewnością jestem tu jak diament w tych cekinach, oszlifowany na 24 karaty, i rozszczepiam światło jak pryzmat.
Wnioskuję, że diamentów nie znajduje się w jaskiniach. Stoją w dyskotekach nabrzeżnych na Passeig Maritim. Potem pluskają się w morzu w świetle księżyca i wylegują na plaży, wyrzucone z wody jak bursztyny, aż je ktoś znajdzie i schowa do kieszeni.
– Coś ci się chyba pomieszało, cukiereczku.
Powiedziano mi wczoraj, że tu nie pasuję. Więc zamiast udawać, że nie mają racji, wyróżnię się jeszcze bardziej i będę jak wściekły pomarańcz przy pastelowych błękitach.
Całują się tu niedelikatnie. Tak, że na wargach zostają zadrapania, a linia ust się rozmazuje. Na szyi mają później odbite karminowe róże i welurowe czerwienie, a ostre zarosty drapią w usta.
Doczekam do końca piosenki i idę. Zanim księżyc zajdzie, może ktoś mnie znajdzie na plaży. Może jeszcze zdążę na wschód słońca, ciepłe fale omiotą mi stopy i nawdycham się jodu, jak kazała babcia, chociaż tu wśród palmowych liści już go pewnie nie ma.