Diamentowa Jaskinia 1
Szukam w głowie luźnych skojarzeń. Podobno dopiero po 10 minutach improwizacji można wymyślić coś ciekawego, niesztampowego, innego. Nie mam 10 minut. Nie chcę się zastanawiać. Tak jak nie chcę wolno pisać, używając wszystkich palców. Dopiero się uczę.
To głupie bunty, ale taki mam dzień. Dzień buntu.
Jaskinia jest jedna. Jaskinia Platona. Nikt tam nie był i wszyscy w niej siedzą. I, o dziwo, diament jest jak spoza jaskini. A podobno można go kupić. A na pewno niektórzy o tym marzą. Choć wydaje się to bardzo abstrakcyjne i przestarzałe, piszą o tym w książkach. Tak usłyszałam w telewizji albo przeczytałam w internecie. Nie pamiętam.
Zakup idei węgla. Węgla pierwiastka. Taki widoczny znak, jak daleko od idei można się znaleźć.
Trochę rozumiem, czemu można marzyć o dotknięciu, posiadaniu diamentu.
Patrzę na zdjęcia w internecie. Chciałabym jakoś bliżej zobaczyć tę różnicę. Chciałabym trzymać w jednej ręce diament, a w drugiej kawałek grafitu.
Jestem zła na szkołę. Tego powinni nas uczyć. Powinniśmy wszyscy siedzieć i medytować z diamentem w lewej i grafitem w prawej ręce. Powinniśmy dotykać i lizać, i próbować zniszczyć. Chcieć i móc ugryźć, połamać. Może w szkołach Montessori to robią, ale wątpię. To znaczy diamentów na pewno nie łamią, a jak gryzą, to dobrze, że stać ich na dentystę.
Siedzę i udaję, że trzymam diament i grafit. Tylko zmieniłam ręce. Jestem stara, ale czuję, że czegoś się dowiem.
Może poczuję, że nie mieszkam w diamentowej jaskini, a w grafitowej. Może się z tego ucieszę. Może poczuję, jak wszystko jest kruche. Może zauważę w graficie przebłyski diamentu. Może poczuję znajome ciepło i sentyment. Może przypomnę sobie zostawiane na kartkach ślady ołówka. Może grafit pęknie, a może diament. Kto wie.
Może po drugiej stronie jest świat, gdzie grafit jest ideą, a diament codziennością. Świat, gdzie kruchość jest siłą, brzydota pięknem, ciemność światłem, miłość nienawiścią. Gdzie istnieją słowa, których nie znamy. Może nawet nie tak daleko. Może w mojej głowie.
Nie wiem i nie będę sobie tego wyobrażać. To nie bunt, to moje ograniczenia. Już łatwiej kupić diament.
Zacznę jednak pisać wszystkimi palcami. Wolniej jest lepiej.
Diamentowa Jaskinia 2
To będzie krótki tekst o tym, jak stałam się diamentową jaskinią.
Stało się to 20 sierpnia około 9.30. Byłam niewyspana, niedospana, rozespana, zaspana. Nie wiem. Nie do końca byłam. Usiadłam w fotelu. Fotel zamienił się w łóżko. I leniwie otworzyłam buzię. Jak kazano. Miła Pani przykryła mi oczy okularami. Dodatkowo, dla mojej wygody, władając wałeczek na wysokości czoła. Nie wiem, po co. Do takiego nadmiaru wygody jestem nieprzyzwyczajona, ale że już zaczełam znikać, nie protestowałam. Potem pomiędzy moimi szczękami wylądowała dziwna machina. Moje zęby rzucały się w oczy i nie mogłam ich zacisnąć. Nie protestowałam. Wtedy to już nawet nie miałam jak. Następnie przykryto mnie płachtą. Jest lato, chciałam krzyknąć, ale z maszyną w szczękach się nie dało.
Na chwilę zawisłam trochę nad ziemią, ja bez twarzy i ciała, tylko moje zęby.
To było kojące uczucie. Nie być niczym więcej, tylko rzędem prawie białych klocków, które nie czują, i kawałkiem różowej masy, która czuje: gilgotanie, zmianę temperatury, drobny piasek, strumienie wody.
To było kojące uczucie, ale wtedy wszystko się skończyło.
Miła Pani rozszerzyła moje jestestwo do więcej niż diamentowej jaskini. Co jak dla mnie oznaczało regres, a nie progres. Kazała mi zapłacić i wystawiła za drzwi.
Nie mogłam się nadziwić.
Bycie diamentową jaskinią, polecam, mimo ceny.