Kiedy rozkleiłem powieki, zobaczyłem Marvina siedzącego na parapecie w pozycji kwiatu lotosu i gapiącego się przez okno prosto przed siebie. Wpatrywał się w punkt w przestrzeni, a jego gałki oczne pozostawały nieruchome nawet wtedy, gdy spojrzałem mu prosto w twarz, żeby sprawdzić, co się dzieje. Zerknąłem na cyfrowy zegar stojący na telewizorze.
– O nie, już pierwsza! Marvin, musimy lecieć, bo spóźnimy się na samolot! Lot za niecałą godzinę!
Marvin ocknął się i ze stoickim, wręcz niepokojącym, spokojem zszedł z parapetu i włożył swój granatowy, wysadzany cekinami, jednoczęściowy kombinezon z weluru. Nie wiem, gdzie znalazł energię, która pozwoliła mu teraz medytować, zważywszy na to, że do piątej nad ranem oglądaliśmy w telewizji wyścigi żółwi. Turniej zwyciężył Bertie – żółw lamparci, który niegdyś pobił rekord Guinnessa, zdobywając tytuł najszybszego żółwia świata. Granatowy dywan wyścielały rozrzucone resztki popcornu – na takim tle wyglądały jak gwiazdy na nocnym niebie.
Staliśmy w kolejce do odprawy; spostrzegłem, że Marvinowi wystaje z ucha żelek dżdżownica.
– I co, nie udało się? Lepiej schowaj tego żelka, wzbudzisz podejrzenia u ochrony lotniska. W najlepszym razie narazisz nas na śmieszność.
– Nic z tego. Zmiana ciśnienia w uchu wywołana wysokością, na którą wzbije się samolot, umożliwi mi zassanie tego robaczka! – odparł zdecydowanie.
– Ile razy już to próbowałeś? – zadrwiłem znudzony tą teorią.
– Uwierz mi, kilka razy mi się to udało! Raz nawet miałeś okazję to zobaczyć, ale jej nie wykorzystałeś, bo nie byłeś w stanie odkleić nosa od komputera – odrzekł z wyraźną pretensją w głosie.
– Ile razy będziesz mi to wypominał? Trzeba było to nagrać.
Chociaż zgrywałem sceptyka, to w głębi duszy mu wierzyłem. Twierdził, że potrafi zassać żelka dżdżownicę poprzez wytworzenie podciśnienia w uchu w taki sposób, żewyjdzie przez dziurkę nosie, pokonując drogę przewodu słuchowego. “Tego da się nauczyć, to nie jest jakaś moja wybitna zdolność, chociaż, rzecz jasna, to ja odkryłem tę metodę” – powtarzał. “Pokażę ludziom, jak to robić, to będzie przełom. Wystarczy tylko odpowiednia technika i odpowiedni żelek – najważniejsze, żeby był gładki i nawilżony śliną, bez tej kwaśnej posypki” – zwykł mawiać.
Właśnie przystępowaliśmy do odprawy. Bagaż podręczny Marvina okazał się za duży, ale nie chciał go oddać do luku bagażowego samolotu i zapłacił za bagaż rejestrowany.
– Tu są żelki. One są zbyt cenne! Muszą być ze mną! Nie oddam ich, nie będą walały się z jakimiś torbami pełnymi brudnych ubrań! – gadał uparcie.
– Proszę pana, pańskim żelkom nic nie grozi, zadbamy o nie – przekonywała obsługa lotniska.
Nic z tego, Marvin postawił na swoim i zabrał walizkę z żelkami ze sobą.
– Tu będą bezpieczne – szeptał, głaszcząc torbę. Żelek wciąż wystawał z jego ucha.
W końcu znaleźliśmy się na pokładzie samolotu i za moment wystartowaliśmy. Lecieliśmy do Palo Alto, gdzie Marvin miał zademonstrować swoją technikę zasysania żelków uszami i poprowadzić specjalistyczny kurs jej poprawnego zastosowania. Mieliśmy prowadzić prelekcję w hotelu Diamentowa Jaskinia, gdzie czekały na nas zarezerwowane pokoje. W restauracji hotelowej sprzedawano frytki w kształcie funkcji tangens, zwane frytkami tangensowymi. Too podobno ichniejszy rarytas, a ja byłem głodny i miałem dość jedzenia żelków kolejny tydzień z rzędu.
– Nie wiem, po co musiałeś brać aż całą walizkę – warczałem zezłoszczony na Marvina.
– Powtarzałem ci to tysiąc razy. Im więcej podejść do eksperymentu, tym większe prawdopodobieństwo potwierdzenia hipotezy! Każdy żelek to krok do osiągnięcia celu. To będzie przełom, uwierz mi – obwieścił dumnie któryś raz z rzędu, patrząc mi prosto w oczy.
Kilkadziesiąt minut po starcie postanowiłem uciąć sobie drzemkę. Kiedy wkładałem zatyczki do uszu, żeby zagłuszyć hałas, Marvin zaproponował żelki zamiast nich. Przewróciłem oczami i odmówiłem. Po kilku minutach zasnąłem, byłem niewyspany po nocnym seansie wyścigów żółwi.
Obudziłem się lekko zdezorientowany, ponieważ ktoś mną potrząsał, próbując mi coś dosadnie zakomunikować. To był Marvin – żelek dżdżownica wydostawał się z jego nosa, jakby był żywym, pełzającym stworzeniem.
– Tony! Udało się! Sukces! Mamy to! – krzyknął nosowym głosem z powodu zatkania nozdrza żelkiem.
– Mamy to! – wrzasnąłem rozradowany.