Mistrz Purch siedział na diamentowym tronie, a zamiast berła trzymał paczkę solonych orzeszków i co jakiś czas zerkał na ściągę, na której miał zapisane słowa przemowy.
– Czy poszukiwacze skarbów, czarnoksiężnicy i wojownicy wyginęli? – Chrup, chrup. – A może dopadło ich potworniaste choróbsko? – Chrup, chrup. – Nie porzucaj nadziei, młody człowieku! Odrzuć wątpliwości, tak jak odrzuciłeś zaproszenie na pokaz garnków! I ty możesz zostać bohaterem! Oto znalazłeś drogę do oświecenia!
Jego słowa utonęły w ciszy i gdyby miały jakąś moc, to właśnie by ją straciły. Orzeszki w milczeniu kontynuowały drogę po układzie pokarmowym.
Kiedyś ten wspaniały mędrzec szkolił największych bohaterów chodzących po ziemi, ale kryzys dopadł wszystkich, nawet pradawne, nadprzyrodzone istoty. Rozpoczęły się chude lata. Program szkoleń dla wybrańców odszedł w zapomnienie, gdy wyginęły smoki. Masło podrożało. Aby przeżyć, Purch zatrudnił się w parku krajobrazowym „Diamentowa Jaskinia”, gdzie ku uciesze turystów pojawiał się, znikał oraz udzielał odpowiedzi na wszelkie pytania (oprócz tych o gotowaniu i hodowli sukulentów).
Mógł go spotkać tylko śmiałek o czystym sercu. Lub siódmy syn siódmego syna. Albo ten, który odważył się zboczyć z trasy, wyznaczonej przez przewodnika wycieczki. Czy taki, który z niej zboczył, bo zgubił się po wyjściu z toalety. Oraz oczywiście taki, który został osobiście zaproszony. I taki, który wpisał adres do map Google.
Mędrzec siedział na podgrzewanym diamentowym tronie i patrzył na Kondzia. Kondziu właśnie kupował breloczek w automacie. Jego świadomości strzegły nabyte wcześniej słuchawki – airpodsy (ale z kabelkiem). Oczywiście, że prawdziwe. „Towar pierwszej jakości, a do tego po taniości”. Pan ze straganu był przemiły i ułożył taki wierszyk. A nawet jeśli wciskał kit, to nic nie zmieniało. W uszy Kondzia sączyła się dynamiczna muzyka techno, a breloczek w kształcie serca z napisem „I LOVE DIAMENTOWA JASKINIA” można było przyczepić do spodni. Czego chcieć więcej na urlopie z wyżywieniem all inclusive?
Młodzieniec nagle zorientował się, że nie jest sam. Zbladł i podskoczył.
– Nie lękaj się! – odezwał się mentor głosem tak nieludzkim, że był zdolny zjeżyć futerko każdemu owłosionemu stworzeniu. – Otrzymałeś błogosławieństwo.
– Bóg zapłać. – Kondziu się pokłonił. – Na wieki wieków?
– Nie, na czterdzieści pięć minut. Teraz już czterdzieści dwie, więc lepiej nie traćmy czasu. Zapewne słyszałeś o mnie…
– Czytałem ulotkę przed wejściem – przyznał. – Pan tu serio mieszka? Kozacka ta jaskinia. Jak z jakiegoś filmu albo innej bajki. To mogę zadać swoje pytanie? Tam było, że mogę…
– Tak. Oto znajduje się przed tobą źródło wszelkiej wiedzy. To znaczy ja – doprecyzował, wskazując kościstymi palcami na swoje skronie. – Czego chciałbyś się nauczyć? Czytania w myślach? Starożytnej sztuki walki? Teleportacji? Jaki sekret mam przed tobą odkryć? Myśl szybko, taka okazja nie zdarza się każdemu!
– Ale to za darmo?
– Za darmo się skończyło kochany, mamy kapitalizm. Oczywiście nie potrzebuję pieniędzy, mieszkam w jaskini z diamentów. Ale na pytania odpowiadam tylko za jedzenie. Konkretnie orzeszki solone, dużą paczkę. Znajdziesz je w sklepie przy wyjściu z jaskini. Kup i powiedz, że to dla mnie.
– I mogę pytać o wszystko? – podekscytował się Kondziu.
– Absolutnie o wszystko, oprócz gotowania i hodowli sukulentów. Na tym kompletnie się nie znam. – Mistrz oblizał palce. Zapas słonych orzeszków od poprzedniego ucznia był na wyczerpaniu.
– Numery totolotka mi potrzebne – oświadczył w końcu urlopowicz. – Na szóstkę.
– Numery totolotka? – Purch wzniósł błagalne spojrzenie ku niebiosom, ale nad sobą zobaczył jedynie diamentowy sufit i jarzeniówkę. – Możesz poznać każdy sekret i ze wszystkich rzeczy na świecie wybierasz numery totolotka?
– Bo ja jestem prosty człowiek, proszę pana…
– Do mentora zwracamy się „mistrzu”.
– No to mistrzu. Mnie wiele nie potrzeba. Jedynie osiem milionów. Sąsiad ostatnio wygrał trzy tysiące i puszy się jak paw. A ja tyle lat próbuję i ani jednej stóweczki. To gdzie tu sprawiedliwość?
Mentor zastanowił się głęboko. Diamentową salę wypełniło ryczenie dobiegające z jego brzucha. W końcu pokiwał głową i pokazał pustą paczkę.
– Sprawiedliwość jest jak orzeszki. To znaczy słona, pyszna i trzeba ją jak najszybciej odzyskać! Twoja historia mnie urzekła, dlatego ci pomogę. Jeżeli okażesz się godny, a ja przestanę być głodny, użyję swoich mocy i przepowiem dla ciebie nadchodzące losowanie.
Uradowany Kondziu wybiegł w poszukiwaniu prowiantu. Purch zadowolony z siebie opadł na tron. Ryczenie w jego żołądku zamieniło się w odgłos trąby jerychońskiej.
– Będą jeszcze jakieś wycieczki? – zapytał z nadzieją.
Z pomieszczenia gospodarczego wyszła sekretarka i zerknęła w grafik.
– Licealiści przyjdą wieczorem.
– Pysznie!