Pani Hehe, grzebiąc w lewym uchu, uruchamiała zawsze strumień musztardy, sączący się z jej ust. Wszystko w Pani Hehe było holistycznie połączone – w bębenkach stacjonowała musztarda, brokuł wypędził z jej głowy wszelkie połączenia nerwowe i od dłuższego czasu zdobywał kolejne obszary.
Naczelnym celem tego mezaliansu z warzywem było zniszczenie dotychczasowej formy bycia, bycia człowieczego, którym Pani Hehe była już zmęczona. Chciała, aby w jej ciele rozrosły się prężne korzenie, bulwy rozsadziły mięśnie, a trucht myśli przesłoniły pędy starego karczocha. Chciała zespolić się z warzywem.
– Nie bardzo wiem, jak to robić, ale będę to robić – powtarzała Pani Hehe, połykając metrową cukinię.
Podrzędnym celem mezaliansu z warzywem było zniszczenie wspomnień o Panu Bejhej, do którego pisała niegdyś wielkie maszynopisy myśli:
Całkiem piękne tło. Rozgrzebałabym delikatnie wokal tej panny – albo totalnie wypucowała do dziewictwa, albo zbrudziła.
lub:
Niech szatany wezmą te bezzębne płacze! Chodź ze mną jutro na wernisaż!
i:
Ech, właśnie tak mijam się z życiem, czytając zbyt późno pokrętne rzeczy. Błąkałam się dziś po suburbiach z grą w głowie – czy się natkniemy na siebie, czy nie?
Pani Hehe czekała z odczłowieczaniem, aż wyskrobie się ze wspomnień i obrazów, aż stanie się strumieniem musztardy w rosole dzikich buraków.
Bek i kłap! – zaczęła szczęka, a skończyła botwina.