schody zawijane w głębidół sąsiedniej kamienicy, gdzie mieścił się nocny klub studencki, zawsze kusiły mnie tym architektonicznym zamysłem, przez który, stojąc przed wejściem, nie widziałem nic-a-nic, co się dzieje w głębidole, a zarazem tak samo, gdybym stał już w owym wewnętrznym dole budynku, pewnie nie widziałbym nic-a-nic ulicy, może tylko jakieś buciory mijające wejście, sami rozumiecie.
no więc dziś skusiły mnie one dodatkowo, bo ktoś wywiesił nad wejściem taki baner, że zapraszają na pokaz profesorski, a że ja mam szacunek do ludzi nauki, to zaszedłem ochoczo i bez mizdrzenia się po raz pierwszy do studenckiego klubu nocnego.
schody. i tu doznałem czaru rozczarowania, bo były to schody ruchome, choć z zewnątrz nigdy bym nie zgadł. poruszały się jednak na boki, tak że pomału spadało się ze stopnia na stopień, aż w końcu lądowało się w wielkiej błyszczącej pieczarze, wyłożonej u góry czerwonym futerkiem, z drgającymi w rytm muzyki stalaktytami, czy też stalagmitami, nigdy nie pamiętałem, które to które!
na scenę wchodził właśnie człowiek-brzuch i nie ma w tym ani grama przesady, bo on naprawdę był tylko wielkim brzuchem, a nazwałem go człowiekiem jedynie z grzeczności. człowiek-brzuch nachylił się w kierunku mikrofonu, który jak wówczas podejrzewałem, był też dość totumfacko ludzki w swej mikrofonowości, i zabrzmiał tak:
(notatki z pamięci, mogłem więc coś poprzekręcać albo dodać od siebie)
/brzuchowym głosem, przeciągle/ czyy w kieeeszeeni sieedzii kiinder buenoo, ten straaaszny raaachmistrz spisooowyy, ekspeert w dzieeedziinie saaałat loodooowyych, zimnyych nóóżek iii poowybijaaanyych zębóów?
aa cooo ta koomeeetaa naa nieeeebie guuubii okruuuszki nieezaaamieeerzoone?
dlaaaczeegooo puuuszka faasooolaa luucyyynda maa głowęęę taak wieeelką, jaaakby byyyłaa z baaloonooowej guumyyy?
naaa tee i iiinnee pyyytaaania ooodpoowiaadaaa dziiś PROOOFEESOOOR JEEEGOOOMOOOŚĆ /brzuchowo, dosadnie/, znaany w świeeecie zjaaadaacz margiiinesóóów, poosiaaadaacz kciuuuka, ood stuuu ooośmiu laat przeemieeerzająąący naaasz kraaj absoooluutnie beeez ceeluuu.
/brzuchowo, filuternie/ otóóóż dziiś doootarł oon doo miaasta stuuudenckieegooo, gdziee weeedług wieelooowiekooweeej tradyyycjii ścieerająąą sięęę dwaa oboozyyy: cii, któóórzy maająą stuudioowaaanie zaa nic oooraz cii, cooo nie maaająą nic zeee stuudiooowaniaaa! staaawka jeeest nieemaaała – too diaaamentoowyyy kyyyliiiks! /brzuchowo, rychło/ aa ktooo obeeejmiee kyyliiiks w sweee stuudenckieee poosiaaaadaniee, teen moooże mieeeć naaaukęę…
nauka to jajo, krzyknął jeden z obozu tych, co mają za nic i przerwał powolny brzuszny wywód introdukcyjny!
jaja z nauki, odszczekał się natychmiast któryś z nic niemających!
PROFESOR JEGOMOŚĆ zamarł, za to zalśniły jego belferskie oczy ukryte w złotych sprzączkach prafuterału, co widziały już niedwa, a nawet niepięć, ale takich rzeczy, jakie zobaczyły teraz, to jeszcze nie!
studenci kłócący się o naukę, o wiedzę, o idee! to prawdziwe kosmarzenie profesorskie!
(pominięty opis początkowych potyczek słownych studentów, jako że były dość nieśmiałe, sami studenci wydawali się być nimi zawiedzeni)
nagle nad awanturniczymi głowami przeleciał kyliks, który miał dziś wylądować na półce z trofeami, a za to jego szczątki rozbiły się o jeden z roztańczonych stalaktytów. los kyliksu podzieliła antologia wierszy POETY JEGOWIESZCZA (w piątej linii spokrewnionego z PROFESOREM), pęczek kolendry (najbardziej znienawidzonej z zielenin), studentka pierwszego roku (która jeszcze nie zdecydowała się, szeregi której ze studenckich braci zasili) oraz kierownica od welocypedu, którym do klubu dotarł dziś PROFESOR. każdemu z okrzyków studenckich towarzyszył kolejny artefakt przecinający przestrzeń nad audytorium, aż gdy zabrakło przedmiotów do rzucania, postanowiono zaangażować całe ciała, przestrzenie między kończynami i parujące z głów myśli.
cóż to były za przepychanki w gronie studentów! i to wszystko w imię nauki! człowiek-brzuch komentował, a ja nie mogłem nacieszyć się widokiem i słychokiem.
/brzuchowo, gorączkowo/ raaatunkuu! taa wyyytwoorna daaamaa dałaa miii kaalaaafioooraa!
naaadzwyczaajnyyyy jaamniiik naapluł iim jeesioootreem w twaaarz!
chiiińska krzyyykaaczkaaa oopeeerowoo-łaabęęędziowaaa maa cooraz mnieeej wzroostuuu!
PROFESOR każdemu awanturnikowi szeptał w obojczyki i prosił o pohamowanie zapędów tauroktonicznych, a jedynie argumentowanie swych znamiennych tez w sposób akademicko-przypisowy. ja tymczasem postanowiłem wymknąć się z klubu studenckiego, wiedząc już, dlaczego sam porzuciłem karierę bakalarza na rzecz bycia piekarzem czy grabarzem, sam nie pamiętam.
podszedłem do schodów i pewnie już się domyślacie, ale naprawdę nie widać stamtąd prawie ulicy, tylko jakieś pantofle przechodniów, czasem łydki, teriery, stłuczone unguentaria i tyle, maaasz ciii loos!