Zadzwonił do mnie o czwartej rano.
– Zapraszam cię do mojego programu, ale najpierw chcę z tobą uprawiać miłość.
– Tato, oddzwonię jutro – powiedziałem zaspany.
– Czy ty wiesz, z kim rozmawiasz?! Wal się! – rozmówca wściekł się nie na żarty.
Wtedy poznałem głos Łukasza R. Uchańskiego.
Reżyser reality show dla aspirujących pisarzy odłożył słuchawkę. Tym samym moje marzenie o sławie zostało odłożone na wieczne nigdy.
Kolejne dni to był koszmar. Ciąłem się po nadgarstkach, a krwią pisałem imię Łukasza na ścianie. Ipsowałem się pod prysznicem po sześć razy dziennie. Z tego powodu schudłem dwanaście kilogramów i wpadłem w depresję. Zaliczałem kolejne niziny nihilizmu egzystencjonalnego, gdy zadzwonił telefon.
– To jak? – rozpoznałem jego niski, drapiący głos. Zaczerwieniłem się ze wstydu, a po ciele przeszedł mi emocjonujący dreszcz, aż odczułem dyskomfort w spodniach. Mój organ eksplodował. Dźwięki wybuchu dotarły do uszu Łukasza.
Przyjechał po mnie złotym bentleyem.
Doznałem ekstatycznej epifanii na jego widok. Miał białe zęby, rolexa na ręce i włosy na żelu. Od jego przyrodzenia biła boska aura, która prześwitywała przez spodnie, opinające jego zgrabne uda i tyłek. Na gołe stopy miał nałożone mokasyny.
Nienawidziłem tego rodzaju obuwia najbardziej na świecie.
– Jebane mokasynki – zamruczałem pod nosem, kiedy schyliłem się, żeby schować pod wycieraczką klucz od domu. Wtedy Uchański przylgnął do mnie, rozerwał koszulkę i pocałował w lewy obojczyk. Poczułem na karku jego oddech. Pachniał wegańskim żarciem.
Gdy formalności zostały dopięte, wsiedliśmy do auta. Otworzył podłokietnik i wyciągnął dwa kieliszki oraz chłodnik litewski z tofu. Rozlał go do szkła. Z przedniego oparcia wysunęła się srebrna tacka z białym proszkiem przypominającym płatki śniegu.
– Dodaj do chłodnika. Zamiast śmietany – powiedział reżyser.
Miałem niezły odlot i straciłem przytomność. Łukasz wykorzystał mój stan i w drodze do studia kilkakrotnie połączył się ze mną w akcie płciowym. Gdy się ocknąłem, również na zewnątrz padał śnieg.
Na miejscu kazał mi wejść do jednego z kontenerów. Doznałem zahamowania psychoruchowego. Zaparłem się o drzwi, ponieważ miałem klaustrofobię, agorafobię i lęk wysokości. Wtedy Uchański kopnął mnie w tyłek stopą obutą mokasynem. Co za zniewaga.
Wpadłem do środka i w tym momencie dźwig uniósł kontener w górę. Wiatr bujał nim na wszystkie strony. Przez przezroczystą podłogę spoglądałem na oddalający się grunt. Zrobiło mi się niedobrze. Przytknąłem usta do lufciku w rogu i zwomitowałem chłodnikiem z tofu wprost na Łukasza R. Uchańskiego.
Połączenie zimnych płatków śniegu i ciepłych bełtów bardzo mu się spodobało.
Przez sześć dni załatwiałem się ze strachu pod siebie i nie napisałem ani jednego zdania. Między nogami miałem widok na miazgę, która została z moich poprzedników. Decyzją widzów wypadali z programu. Dosłownie, przez szczelinę w podłodze. Mewy i wrony walczyły o resztki aspirujących literatów.
– Nu nu nu! – krzyczałem, bo nie chciałem, aby i ze mnie została epicka papka.
Pojawił się u mnie siódmego dnia. Wbił mi nóż w brzuch i zaznaczył, że wyrzuci mnie z programu. Zażądał, abym napisał chociaż jedną stronę. Ze stresu znowu się sfajdałem. Produkt naturalnej potrzeby ułożył się w napis: Rozdział I.
Transmisja z tego wydarzenia pobiła wszelkie rekordy oglądalności. Uchański odcinał kupony od mojego sukcesu nożem, który wcześniej wbił mi w bebechy. Od tego momentu defekowałem godzinami, a fecesy układały się w przepięknej treści słowa.
Słowa układały się w zdania.
Zdania w rozdziały.
W ciągu trzech dni napisałem całą ekskrementalną książkę. Zawierała sporo moich nieprzetrawionych strachów i myśli.
Widzowie byli zachwyceni. Z miejsca przyznali mi złoty bilet do finału. Dowiedziałem się o tym w osobliwy sposób. Uchański wpadł do mojego kontenera i oblał mnie złotym deszczem.
I w tym miejscu mógłbym powiedzieć, że moje marzenie się spełniło, ale tak nie było.
Program wygrał Zenek Graffoman, organista z Podkarpacia. Zawodowo zajmujący się pisaniem kazań dla księży. Na Graffomana zagłosowały emerytki z kółek graniastych czterokanciastych oraz członkowie stowarzyszenia obrońców drzazgi z drabiny św. Jakuba. Wygrał sto milionów złotych oraz nagrodę Najki.
Zdobyłem drugie miejsce i do teraz czuję smak porażki. A także uryny Łukasza R. Uchańskiego, który mnie wykorzystał na wszystkie możliwe sposoby.
W nagrodę otrzymałem notatnik na kółku oraz żelowy długopis.
Oddałem je tacie.