Dzisiaj nie mam ochoty.
Ani ciut, ciut.
Ani trochę.
Trochę mam ochotę.
Mam ochotę krzyczeć, wyć, przeklinać.
Wpierdolić.
Bardzo.
Nie mam ochoty pisać.
Po co pisać.
Pieprzyć pisanie i pieprzyć pieprzenie o niczym.
Pieprzenie o damach samolotowych.
Nie chcę.
Pierdolę.
Nie piszę.
Siedzę.
Dalej siedzę.
Dalej, dalej siedzę.
Dalej, dalej, dalej siedzę.
Piszę.
O niczym.
O pierdołach.
Bo nie mogę wiele więcej.
Piszę.
O damach nie-samolotowych.
O damach bez eleganckich walizek i bez biletu.
O damach, co załadowały walizki pod korek.
O korku, który nie wyleciał w powietrze, choć było święto, ale nie było nastroju.
O nastroju, o który nikt nie pyta.
O nikim, kto psuje krew wszystkim.
O wszystkich, którzy drżą ze strachu.
O strachu, który ma mokre oczy.
O oczach, które nie patrzą w przyszłość.
O przyszłości, która planuje się skitrać.
O kitraniu, które trwa wiecznie.
O wieczności, która mnie nie dotyczy.
O dotyku, który nie może się przebić przez cierpienie.
O cierpieniu, które wisi w powietrzu.
O powietrzu, gęstym od samolotów.
O damach nie-samolotowych.
Piszę sobie.
Płaczę sobie.
Taki dzień.
Co mija.