*
Dagmara nie podróżowała. Gdy po raz pierwszy nadarzyła się okazja do wyjścia poza znajomy kontekst, napięła skórę mózgu, by móc przyjąć klapsa od okoliczności i powiedziała sobie: „Tak, zasłużyłam na to”.
Powiedziała to słowami kogoś, kto tak właśnie powiedział, a ona zapamiętała. W sumie naprawdę była ciekawa, jak jej kupowanie-sobie-czegoś albo siedzenie-na-ławce będzie wyglądało na innym tle albo czy obce powietrze będzie dobrze przyswajane przez jej organizm.
*
W nocy, przed wylotem, śnił jej się nowy stan posiadania po powrocie: zdjęcia, historie do opowiedzenia, opalenizna, nowe smaki w ustach, pamiątki. W zasadzie marzyła jedynie o powrocie do domu, żeby z tych całych podróży dało się tylko wracać albo żeby ktoś podał jej tę podróż w tabletce i niechby była nawet niesmaczna, ale żeby nie musiała za daleko odchodzić, broń Boże, odlatywać.
*
Rano, leżąc, wpatrywała się w obłą ścianę pleców konkubenta. Wyczekiwała okrutnego poruszenia, nieodwoływalnego sygnału do startu.
*
Dolecieli. Tlen i azot wchłaniały się bezproblemowo, ale argon stawał ością w gardle. Nie umiała go przerobić. Pierwszy spacer zaowocował potem obmywającym i potęgującym ból nóg. Zapamiętała kilka ciekawych zapachów i widoków, ale nie miała co z nimi robić, więc ją zasmuciły. Nie dało się tego włożyć do garnka, przyrządzić i zjeść, a to była jej jedyna wykształcona droga konsumpcji. Inne tylko naśladowała, a jako że naśladowane rzeczy z czasem prześladują, Dagmara czuła się źle. Tego „źle” też nie potrafiła zjeść.
*
Szczęśliwie dotarła do domu. Powrót okazał się prostym rewersem wyjazdu. Można powiedzieć, dublował przeżycie. Wróciła z prowadzącej nie wiadomo dokąd poziomej osi x na obwód znajomego okręgu dotychczasowego życia. Wyjęcie naczyń zreanimowało ją ostatecznie. Znowu zaczęła żyć, czyli robić sobie jedzenie.