Kuba – kraj, w którym bezdomne psy dzielą się na legalne i nielegalne, a każdy (prawie) żebrak wygląda jak klaun.
*
W Cafe Paris kuchnia jest włoska, choć do espresso w standardzie wody nie podają, za to gdy poprosić, pojawia się wielka butla wody z Włoch. Jakby tu wody brakowało. Podobnie jak w innych lokalach połowy potraw z karty nie ma, ale za to menu czyta się ciekawie, np. dyniowy flan (którego nie ma), patat na słodko z cynamonem (też nieobecny); wody bieżącej w kiblu też nie ma, za to zawiewa raz z kanału, a raz włoską kapustą.
Wychudzona, uboga staruszka właśnie zasiadła do stolika obok i dostała prezent – duży obiad i butelkę wody („biednych zawsze będziecie mieć wśród siebie”). Zawiewa mi raz kubańskim powietrzem, a raz biblijnym cytatem. U nas nikt by w restauracji nie poczęstował, nawet okruchem ze stołu, tylko przegnał śmierdziela; ech my, syci, w sercach nam się przewróciło – skamieniały…
Babunia połowy obiadu nie zmieściła w sobie, zawinęła spaghetti z powagą w serwetkę, na potem. Odeszła wolniutko – nie musi dziękować. Dobroć jest tu w standardzie.
Spokój – „la Abana”– łagodna, nie jak papryczki „abañero”.
*
Jestem już w stanie sobie wyobrazić, że można być znudzonym słońcem.
*
Sprzątaczka wybiera ze śmieci co ciekawsze rzeczy i odkłada do worka zawieszonego na drzewie. Pobiera swoją premię. Każdy ma tu jakiś napiwek.
*
Mundurkowe dzieci czyste, eleganckie, wszystkie takie same, podzielone tylko na wiekowe grupy: ugrowo-biali malcy, bordowo-biali średniacy i granatowo-niebiescy najstarsi. Szkół jest tu dużo, co krok szkoła – edukacja to zasadniczy (obok służby zdrowia) prezent od Fidela. Pamiętają mu to.
*
Para ślepców siedzi na progu witryny, wystawieni do świata nawet bardziej niż te parę mizernych produktów za szybą.
Później spotykamy ich idących, nasiedzieli się, może ścierpli. Z wyciągniętymi do przodu laskami – idą, pobrzękując kubkami, widać, coś uzbierali, ale nie żebrzą, o nie, ani teraz, ani przedtem.
Społeczność czuje się odpowiedzialna za swoich biedaków – nie muszą żebrać, nie muszą prosić, upokorzenie jest niekonieczne.
Za to żebrak aktywny niewiele różni się od kuglarza. Na przykład ten – bosy, chudy, czarny, półnagi z kijem jak święty Krzysztof albo Jan Chrzciciel, wystrojony w portki z jutowego worka na kartofle, ale obszyte fioletowym błyszczącym atlasem jak sceniczny kostium w Tropicanie (drobne akcesoria też ma atlasowe). Gra swoją rolę żebraka, to poważna sprawa. Na scenie życia snuje się ulicami – de ja wu, spotykamy go po wielekroć. Niestety nie udało mi się zrobić mu fotoportretu. Zawsze, gdy nadchodził, brakowało mi miejsca na karcie. Teraz czekam nadaremnie z obiektywem wycelowanym, gotowym do strzału i jednym CUCU, które czuję mu się winna, ale nie nadchodzi. Widać, wyżebrał już swoje, reszta – mañana…
*
Siedzimy w lobby Ambos Mundos (to nasz dom na dziś), czekając na taksówkarza i jego wypieszczony oldmobil z anglojęzyczną przewodniczką (dwudziestoletnia Eva Lorena studiuje angielski, by jeszcze lepiej zarabiać na turystach). Spóźniają się, dzięki czemu jeszcze dłużej smakujemy bycie gośćmi tego legendarnego hotelu (tu pomieszkiwał Ernest Hemingway). Siedzimy twarzą do ulicy – w kolonialnych oknach portre fenetre rozświetlających skąpo półmrok wnętrza postacie suną wolniutko, wolniej niż drewniane figury w zegarze na praskim rynku lub w krakowskim Collegium Maius. Okna – ekrany tej naturalnej telewizji.
*
W przepoconych sandałach nogi insektom pachną smakowicie. Zalecam ci, mój przyjacielu, witaminę B – z harcerstwa pamiętam, że komary jej nie lubią.
*
Tuż przed zmierzchem słońce świeci kontrą jakby wyreżyserowane w studiu. Obrysowuje kontury złotą poświatą.
Przyjechałam tu na nudny urlop, a zaskoczyła mnie wena. Nagle skompresowała wszystkie cztery Kuby, nagle wystrzeliła esencja wrażeń jak korek od prosecco, ledwie za nią nadążam. Męczy mnie i cieszy zarazem.
Ciekawe czy w/o Argentynie też będę pisać?
W Havanie trwają akurat targi książki, przez co Instytut Książki świeci pustkami, jeśli nie liczyć dwóch nie mówiących w żadnym innym języku niż po hiszpańsku staruch na portierni. Jedna z nich szydełkuje, druga przewraca zmięte kartki w podartych folijkach w segregatorze, a obie słuchają radia z… tabletu. Jakiś uprzejmy czarnoskóry przechodzień służy za głuchy telefon między nami, nimi, a mówiącym po angielsku białym kelnerem w restauracji naprzeciwko. Udaje się zrozumieć, że wszyscy odpowiedzialni są na targach książki. Przemawiamy taksówkę, by zdążyć spotkać się z odpowiednimi osobami ze stowarzyszenia kubańskich pisarzy na targach, ale taksówka, po kubańsku, spóźnia się prawie dwie godziny. Radośnie przybywa jakby nigdy nic, jakby nic się nie wydarzyło. W międzyczasie to my dzwonimy do nich, nie oni do nas. Narasta we mnie wściekłość na ich mentalność, właśnie zaczęłam załatwiać inną taksówkę, gdy nadjechali. Targi już zamknięte i z misternego planu nici. Pozostaje chęć zemsty, a może nauczenia rozumu młodej Kubanki. Jeśli chce robić interesy z turystami z innych szerokości geograficznych, to termin jest święty, jest istotnym elementem biznesu. Mogliby sobie do Havany przyjechać całkiem nadaremno, bo mogliśmy na nich nie czekać dłużej niż kwadrans.
I was teribly angry, becouse of your coming late I did’nt realise my plans, but now I want You to learn for future, that if you like to do the busines with people from other parts of world you have to remember that dedline and all other terms and conditions of agrement are important. If you want, or even have to, change conditions, YOU are responsible to inform client and negociate. You are not allowed to think that cliente have to (or will) accept your changes. Any change, is a change of contract. For instance travel agency give back money to the client if something in not on time. Busines is busines – its not a play, it is serious. In good busines respect and trust are the basis. We have trust on you and now we are disapointed. So we expect a (zadośćuczynienia) refundation.
We spend much money for calling you from our european telephons – but normally you schould call us with information that you cannot, be on time and give us a chance to organise our deals on the different way. For instance we had enought time to get to the feer on our own and be picked up from there at 6. But you didnt give us the chance. You did’nt take us and the agreement enought serious and with respect. (And you even didnt say sorry).
I hope that you learn from this and never treat other turists in that wrong way.
Miłość na śmierć nie umiera.
Calvados na karaluchy…
Wata cukrowa
Zajadanie chmurki
Słodkie usta