Z okazji trzydziestych urodzin dostałem nową talię kart. Szczególnie wspaniałe były w niej cztery damy, a najcudowniejsza ona – Dama Samolotowa.
Jej piękne oczy poruszały me serce i wywoływały głębokie wzruszenie. Nie były to wcale krokodyle łzy, lecz szczere uczucie, którego nie potrafię dokładnie opisać. Dama Samolotowa siedziała w czapce pilotce za sterami małej awionetki. Uśmiechała się uśmiechem szczęśliwych wczasowiczów – radosnym i prawdziwym. Zrobiłem jej ksero, jakbym robił jej zdjęcie. Zrobiłem ksero ksera i zawiesiłem nad łóżkiem. Wykonałem także ksero ksera ksera i włożyłem do ramki, natomiast ksero ksera ksera ksera schowałem w portfelu. Mimo to, dalej martwiłem się, że ją stracę. Wyglądała przecież bardzo ulotnie.
Tak się składa, że moi znajomi nienawidzą gry w karty. Towarzystwa do tej rozrywki musiałem więc szukać na mieście. Zacząłem też działać od razu. Założywszy płaszczochron i trampkoszukacze, poszedłem pospacerować po najbliższej okolicy.
Przy jednym ze stolików w Małpim Gaju siedziała słynna stara Bao-Baba. Nazywano ją tak, bo była pokaźnego wzrostu, zawsze można było spotkać ją właśnie tutaj, wśród drzew, a każde dziecko bao Baby się tak mocno, że wszelkimi możliwymi sposobami unikano tam przechadzek z najmłodszymi. Ponieważ przetrwało we mnie coś z dziecka, to również czułem przed nią obawę. Nim podszedłem, przyglądałem jej się z uwagą, gdy odpalała papieroska. Użyła do tego zapalniczki w rozkoszne kotki i wtedy pomyślałem, że nie może być złym człowiekiem.
-Dzień dobry – powiedziałem nieśmiało i czekałem na reakcję tej tajemniczej kobiety.
-Dobry, dobry – odparła stara Bao-Baba i puściła parę z ust.
-Czy zagralibyśmy w karty? – zapytałem, wskazując dumnie na pudełko ze swoją nowiuteńką talią.
-Możemy zagrać, ale tylko w wojnę – odpowiedziała zadziornie, obejmując się dłonią w swej starej talii.
Usiadłem. Nie mówiąc już nic więcej, rozdzieliłem karty i zaczęliśmy partyjkę. Prześliczna Dama Samolotowa była w mojej armii. Pomyślałem, że to dobry znak, a potem: to przeznaczenie. Przegrałem ją jednak w pojedynku z Królem Hulajnogowym, którego wyciągnęła na stół Bao-Baba. Ta kobieta posiadała jakąś magiczną, niezniszczalną tarczę. Wygrała wszystkie bitwy i nasza gra skończyła się w mgnieniu oka. Tasując karty, ruchem iluzjonisty schowałem Damę Samolotową do kieszeni spodni. Nie chciałem jej ponownie stracić.
Druga wojna potoczyła się identycznie jak pierwsza. Przegrałem w zaledwie kwadrans. Zdenerwowałem się i zebrałem karty do pudełka. Na do widzenia powiedziałem starej Bao-Babie, że wrócę jutro w porze obiadowej, by ponownie stoczyć pojedynek, ponieważ MY SIĘ TAK ŁATWO NIE DAMY!
-Damy! Damy! Damy! – usłyszałem głośny krzyk z kieszeni.
Zrozpaczona i samotna Dama Samolotowa nawoływała koleżanki z talii, lecz w obliczu wypowiedzianych przeze mnie słów była to zła wróżba. Wróciłem do domu. W obawie przed tarczą starej Bao-Baby już nigdy nie zagrałem z nią w karty. Z miłości do Damy Samolotowej już nigdy nie włożyłem jej do kieszeni.