Odwiązana wstążka z wiosennej zwiewnej kokardki poszybowała wraz z pierwszymi podmuchami na dopiero co zieleniące się stepy.
Złociste odblaski jesiennych liści, stanowiących teraz rozpadające się kruszywo nad czarnoziemem, mieniły się promieniami słonecznymi i wszelkimi kolorami z siebie wydobytymi. Bazie i topole kłębione wiosennymi watą i pyłem wyludniały w takt melodii ostatnie tchnienia poprzedniej pory roku. Zimne i rześkie powietrze, które przeszywa płuca do głębi, zstąpiło w przestworza. W oddali na horyzoncie metaliczne silniki samolotów przecinały ostrym i cienkim tonem jak balsam smarowany powłoką aluminium. Wstążka, będąca obserwatorem zdarzeń, poszybowała dalej niesiona pierwszymi podmuchami wiosennymi. Jazgot silników i pierwszych owadów po chwili ucichł, zostawiając za sobą bezdźwięczne, głuche przestrzenie opustoszałe od wszelkiego stworzenia. Czas zawieszony w ciszy domagał się długo wyczekiwanego spokoju.