— Czym mogę służyć? – uśmiechnięta twarz pojawiła się znikąd.
— Niczym, dziękuję – odpowiedziała Sonia, nie wiedząc, co właściwie przygnało ją na Niebieską 13.
Miała spotkanie w zupełnie innej części miasta i na dobrą sprawę była już na nie spóźniona. Zamiast jednak zadzwonić z wyjaśnieniem, rozglądała się po sklepie.
Ekspedientka otaksowała ją wzrokiem, ze wciąż przylepionym do ust uśmiechem powiedziała:
— Mam coś dla pani, proszę za mną – po czym ruszyła, nie czekając i zniknęła między regałami.
Poza ich dwójką w sklepie nikogo nie było. Sonia zerknęła w kierunku drzwi wejściowych, ale nogi same zaprowadziły ją w głąb sklepu. Zatrzymała się przed regałem zapełnionym pudełkami w najróżniejszych kolorach.
— To powinno pasować – dziewczyna wyciągnęła niewielki szary kartonik.
Sonia uchyliła pokrywkę. Różowy statek kosmiczny ze skrzydłami nietoperza mknął przez przestrzeń, pozostawiając po sobie złoty pył. Skrzywiła się z niesmakiem, na co ekspedientka zabrała pudełko i sięgnęła po pomarańczowo-zielone.
— A to?
Z pudełka wyskoczył wielki kudłaty pies z żółtym nosem i zachęcająco pomachał ogonem.
— Nie – Sonia ze zgrozą odsunęła od siebie zwierzę.
Niezrażona ekspedientka wyjęła niebieskie pudełko – w środku była tańcząca w powietrzu baletnica, wokół której tryskały fontanny zielonych gwiazdek. W kolejnym słoń Dumbo grał na trąbce. W następnym znajdował się jednorożec o różowych rzęsach, który również nie spodobał się Soni.
Dziewczyna nie traciła ducha i wciąż wyjmowała nowe pudełka z coraz bardziej niedorzecznymi zawartościami. Cukierkowe pałace, fantazyjne trampoliny, nieistniejące zwierzęta, pojazdy kosmiczne, samogrające instrumenty, przedmioty, których zastosowania Sonia nie była w stanie odgadnąć, skrzynie i worki ze złotymi monetami, smoki, złote rybki, kucyki i masy pluszaków.
Westchnęła zniecierpliwiona.
— Nie macie tu działu dla dorosłych?
— Znajdujemy się w nim – usłyszała odpowiedź.
— Ludzie chcą takie marzenia?
— Takie cieszą się największą popularnością.
— Niewiarygodne.
— Mamy tu najwyższej jakości prywatne marzenia z drugiej ręki –wciąż przyklejony do twarzy uśmiech ekspedientki wydawał się teraz wymuszony.
— Złote rybki, jednorożce? O ile worek złota jestem w stanie zrozumieć, o tyle trampolinę z żelków już nie.
— W tej chwili bardzo popularne są dziecięce marzenia. Zadowalają nawet najbardziej wyszukane gusta.
— Wszystkie są w jednym stylu. Nie ma pani czegoś bardziej oryginalnego?
Zapadła cisza. Ekspedientka znów otaksowała ją wzrokiem, ale tym razem nie było w nim już cienia wcześniejszej uprzejmości.
— Przepraszam – powiedziała w końcu. — Pomyliłam się w ocenie. Zapraszam do działu obok, tam mam coś odpowiedniego.
Przeszły dosłownie kilka kroków i znalazły się wśród regałów wypełnionych pudłami we wszystkich odcieniach szarości. Dziewczyna przykucnęła. Na najniższej półce ustawione w potrójne rzędy stały identyczne stalowoszare kartony oklejone brązową taśmą pakową. Wyjęła jeden. Nie wiadomo skąd w jej ręce błysnął nóż. Szybkim ruchem rozcięła taśmę i podała pudełko Sonii.
Wewnątrz znajdowała się koperta, niewielki pojemnik z dziurami u podstawy i szczelnie zamknięty worek z czymś sypkim. Żadnych fantastycznych zwierząt, tęcz i strzelających w niebo gwiazdek.
— Nie rozumiem – powiedziała zmieszana Sonia.
— To zestaw do samodzielnej uprawy.
— Zupełnie nie o to mi chodziło – odsunęła od siebie pudełko, ale ekspedientka nie sięgnęła po nie.
— Mam tutaj tysiące marzeń i żadne z nich nie przyniesie pani nic poza rozczarowaniem. Musi je sobie pani sama wyhodować.
— Kiedy nie potrafię!
— Proszę się nie martwić, wewnątrz pudełka nie ma marzenia – wyjaśniła.
— W takim razie co jest?
— Roślina.
— Mam hodować kwiatek?
— Tak. Kiedy już urośnie, proszę z nim wrócić i wtedy dobierzemy pani marzenie.
— Nie zamierzam tego brać, nie cierpię roślin!
— Tym bardziej nie przyjmę go z powrotem – powiedziała chłodno.
Nie czekając, wyminęła ją i wyszła.
— Kwiatek nie zastąpi mi marzenia! Co za tupet! – krzyknęła Sonia, rzucając się za ekspedientką. — Nie zapłacę za to!
— Zestaw jest wliczony w koszt całej usługi.
Na twarzy dziewczyny znów pojawił się uśmiech, kiedy do sklepu wszedł mężczyzna z rośliną w doniczce.
Sonia z rosnącą złością obserwowała, jak ekspedientka odbiera od niego doniczkę i stawia na witrynie obok dziesiątek innych kwiatów. Zamierzała cisnąć kartonem o podłogę, kiedy mężczyzna niespodziewanie odwrócił się do niej.
— Powodzenia – powiedział, kiwając głową.
Zacisnęła usta, wepchnęła pudło pod pachę i wymaszerowała ze sklepu. Zatrzymała się dopiero na parkingu. Wrzuciła karton na tylne siedzenie samochodu, obiecując sobie, że już nigdy tam nie wróci.
— Dyrdymały dla zdesperowanych ludzi – mruknęła, zerkając na zegarek. Może jeszcze zdąży spotkać się z klientem, musi się tylko pospieszyć.
Kiedy czekała na skrzyżowaniu na zmianę świateł, na drodze pojawił się autobus z wielką reklamą sklepu na Niebieskiej 13. Na tęczowym tle widniał napis: „Marzenia dla wszystkich. Nawet tych, którzy nie są jeszcze na nie gotowi”.