Antoś Fajflet, pięćdziesięciotrzylatek o twarzy dziecka w okularach, jak baletnica przeskoczył próg sanatorium i od razu znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia.
Właśnie ogłoszono epidemię i zakazano dancingów. Dla Antosia, który tanecznym krokiem szedł przez życie, była to sytuacja, w której ciężko było skakać z radości. Tylko że akurat zbliżał się dzień seksu i Antoś nie chciał spędzić go na własną rękę. W tańcu jak w miłości – potrzeba dwojga.
— Albo trojga – z rozrzewnieniem wspominał lata młodości, gdy potrafił odbywać stosunki trwające bez przerwy po pięć godzin z dwiema partnerkami.
— Uwaga, uwaga, proszę zachować dystans pomiędzy rehabilitantami – grzmiał szorstki kobiecy głos z głośników, umieszczonych przy każdej alejce czy skwerku. Towarzyszył nawet pod tężniami, przy których podczas spacerów Antoś wypatrywał dam, na widok których tężało jego przyrodzenie. Kilka wpadło mu w oko i chciał, żeby choć jedna wpadła na jego przyrodzenie.
Przygotowania rozpoczął od porządnego siknięcia w toalecie. Wychodząc z łazienki, przepuścił kucharza, który popędził do kuchni, a sam wepchnął się w kolejkę prowadzącą do jadalni. Na uwagi, że stoi za blisko innych osób, powiedział, że on używa staropolskiej miary i na jego oko i tak stoi o trzy kutasy dalej, niż jest to wymagane.
— Tam stanie – salowa Hildegarda splunęła na podłogę, wskazując Antosiowi miejsce w szeregu. Następnie przetarła styraną szmatą oplutą powierzchnię.
Była brzydka z twarzy i zezowata na umyśle. Za to zgrabna w udach, którymi poruszała w rytm uderzeń chochli kucharza o gar.
— Cudownie się ruchasz. Ruszasz – poprawił się od niechcenia Antoś.
Hildegarda spojrzała z pogardą na niego i wyszczerzyła zęby, pomiędzy którymi błyszczała ślina. Zatupała w miejscu nogami jak przestraszony kazuar.
— Antoś jestem – podał jej dłoń, robiąc krok do przodu.
— Do kolejki – ryknęła tak mocno, że opluła jego rękę, twarz i ścianę za nim. Mężczyzna przetarł rękawem czoło i policzki, a oplutą dłoń zaczął wycierać o tylną kieszeń.
— Co się pan drapiesz po tyłku przy ludziach? – usłyszał za swoimi plecami.
— Może pani chce mnie podrapać? – odpowiedział zaczepnie.
— Proszę pana, ja jestem doktorem habilitowanym nauk proktologicznych – odpowiedziała kobieta zajmująca cztery metry przestrzenne korytarza. Jej dupa była tak duża, że zamiast siadać przy stole, nakładała go na siebie. Stół dodawał jej wiele uroku.
— A pan jakie ma wykształcenie? – zapytała.
— Ja również jestem doktorem, a dodatkowo uczęszczam na uniwersytet trzeciego wieku.
— O, a jaki kierunek badań pan obrał? – wyraziła zainteresowanie, wypuszczając ze swojego tyłka sążnistego bąka.
— Jestem doktorem rehabilitowanym, a przedmiotem rehabilitacji było moje udo. O, tu mam bliznę – odpowiedział, opuszczając spodnie do kolan i wypinając tyłek.
— Z panem nie da się prowadzić konwersacji – prychnęła i kopnęła go w jego pięć liter. — Przyda się panu kolejna rehabilitacja.
Antoś przewrócił się na kolana i po dopiero co przetartej przez salową Hildegardę podłodze, popłynął na początek kolejki, gdzie trwała ożywiona dyskusja.
— Ja chcę z makaronem – powiedziała Maria.
— A ja z ryżem – ryknęła Anna, która ze swoją syjamską siostrą nigdy się nie zgadzała, ale też nie miała jak jej za to natłuc, bo miała o jedną rękę mniej od Marii.
— Jest tylko rosół z ziemniakami – odpowiedział kucharz, wychylając się przez okienko w kuchni.
Maria chwyciła kucharza za ucho i ciągnęła tak mocno, aż je urwała.
— Rosół z ziemniakami to nie jest rosół! – krzyczała.
Anna, syjamska bliźniaczka, której ciało zrośnięte było w jedno z ciałem siostry, dzieląc z nią zarówno układ rozrodczy, wydalniczy i częściowo również inne, przewróciła oczami. — A do tego jest na kostce! Hańba!
— Skąd wiesz? – zapytała Maria, przystawiając głowę do ociekającego krwią ucha kucharza.
— Podsłuchałam w toalecie, jak sikałaś.
— Ja? Chyba ty.
— To ty sikałaś.
— A ty nie?
Złapały się za głowy i zaczęły tarmosić. Anna, która miała o jedną rękę mniej od siostry, była na przegranej pozycji, więc po raz pierwszy zgodziła się z siostrą, aby ta nie urwała jej ucha jak kucharzowi.
Tymczasem czekający w kolejce podchwycili rozmowę sióstr i zaczęli przekazywać sobie dalej.
— Rosół na kostce, kto to słyszał.
— Słyszała pani, z makaronem!
— Matko boska, rosół z ryżem. Świat się kończy.
— A jest z kluskami?
— Chcemy kluski – rozległo się wycie.
— Chcemy kluski.
— Chcemy kluski.
— Dancingów i klusek – dodał od siebie Antoś, wycierając potłuczone kolana i obolały tyłek.
— Żadnych klusek – Hildegarda splunęła na podłogę, a jej wzrok rozbiegł się naokoło głowy.
— Chcemy rosołu z kluskami!
— I dancingów! – ryczał Antoś
— I rosołu. Prawdziwego rosołu.
— Pokonwersujmy jak wykształceni ludzie, a nie jak bydło. Znajdźmy konsensus – doktor habilitowana nauk proktologicznych kopała w tyłki innych kolejkowiczów.
— Konsensus! Tfu! – Hildegarda z pogardą splunęła na podłogę przed stopami doktor habilitowanej nauk proktologicznych, której bardzo się to spodobało.
— I dancingów – Antoś unosił dłonie złożone do modlitwy. — Dajcie nam dancingi.
Nagle zgasło światło i pomieszczenie spowiła poświata ultrafioletu.
— Ten pan nie umył rąk po wyjściu z toalety. Ten pan nie umył rąk po wyjściu z toalety – wygrzmiał głos z głośnika.
Wszystkie oczy skierowały się na Antosia. Czerwone plamy wstydu mieszały się ze złością, która go ogarnęła. Już on wiedział, kto na niego doniósł.
Wpadł do kuchni i złapał kucharza za szyję, tak mocno, że oczy wyskoczyły mu z orbit i wpadły do garnka. Oderwał biedakowi drugie ucho, a tasakiem odciął głowę, która potoczyła się w kąt. Resztę ciała wrzucił do gotującego się wciąż rosołu.
Minęło kilkadziesiąt minut i kuracjusze otrzymali taki rosół, jaki sobie życzyli. Z kluskami, ziemniakami, Maria z makaronem, a Anna z ryżem. Wszyscy chwalili, że nigdy nie jedli tak dobrego rosołu i że musiał to być rosół na najprawdziwszym mięsie.
— Czy mogę prosić panią do tańca?
— Tak – powiedziała Maria
— Nie – odpowiedziała Anna, która nigdy nie zgadzała się z siostrą i miała tylko jedną rękę.
— Marianno, czy mogę was prosić do tańca? – zapytał ponownie Antoś, wyciągając zza pleców miskę z rosołem, w której pływały gałki oczne kucharza.
Maria objęła Antosia, a Anna włożyła swoją dłoń do tylnej kieszeni spodni mężczyzny i zaczęła ugniatać jego pośladek. Antoś ruszył w tę pędy z Marią-Anną do swojego pokoju. Splunął jeszcze pod stół doktor habilitowanej nauk proktologicznych i kopnął Hildegardę w pięć liter. Gdy otworzył drzwi pokoju, usłyszał głos:
— Ten pan nie umył rąk po wyjściu z toalety. Ten pan nie umył…
Antoś rzucił butem w głowę kucharza, która usadowiła się na parapecie. A że była bezoczna i bezuszna, to nie dostrzegła nadciągającego niebezpieczeństwa. Trafiona, spadła na podłogę, wybijając sobie wszystkie zęby i gryząc się w język.
Wtedy zegar wybił północ, a Antoś Fajflet zdał sobie sprawę, że właśnie zaczyna się jego upragnione święto i zatańczy tak, jak nie tańczył od lat.