Menisk wypukły, wybuchły na całe miasto, kraj, moje łóżko i serduszko głupie i naiwne, którego nienawidzę nie-szczerze i nie-potulnie, durnie z nich wszystkich solonych na miazgę jak pieprz w młynku, diabły z nich będą robić spaghetti.
Tesco zbudowane na dwa lata przed Chrystusem przypomina mi się pasażem pustym oraz słonecznym. Długie, ruchome schody, największe w moim życiu, gdy doceniałam przestrzenie kiedyś. Wyspa ze spinkami, sklepik sterydowy, niebieska pralnia chemiczna. Dwanaście włączników światła w mym domu, a nigdy nic mnie tak nie fascynowało jak świetlówka pospolita. Przypomina mi się Rafał Wojaczek, pewnie przez Świetlickiego. Ostatnia czerwona prezerwatywa, ostatnia czerwona solpadeina. Krążki mojego zadowolenia i ekscytacji, lepsze niż cebula, lepsze niż hokej. Ty naprawdę myślisz, że będę brudzić talerz.
Zdaję sobie sprawę z tego, jak blisko twoje mieszkanie jest do parku. To dla mnie ważne, zważając, że chcę spędzać z tobą weekendy i dni powszednie.
Ja już nie mogę, tyle smoły mam w głowie, że robię spektakl dla mebli w moim pokoju, że mdleję i umieram z językiem na poliku. Regał ze sklejki cienkiej jak 90 gramów zaszeleścił, gdy rzuciłam ciałem o łóżko, spojrzałam w lustro, czy ktoś patrzy, nikt nie patrzy, patrzy coś.
Naprawdę lubię wymyślać fakty, sobie i innym. Mogłabym wymyślać je za pieniądze; zarabiać na fikcji, to zarabiać na kulturze. Typografia to grafika dla typów, nie dla typiar. Skejterzy to żaby. Wypukły trądzik (heartbeats in my acne) betonowego blokowiska wodą z kwiatów na parter pryska. Jakże ucieszyłam się, kiedy zobaczyłam moją drogą koleżankę, która pachnie pumperniklem i z którą nie mam o czym rozmawiać.
Patrzę tobie w oczy, lekko się uśmiechasz i już widzę, że jesteś strasznie naiwny. Kocham cię, ale nie dzisiaj, dzisiaj nienawidzę i myślę o umieraniu na złość tobie. Jutro obudzę się, pożałowana i potulna jak zawsze rankiem, ofiarna zrobię śniadanie nam, by zapewnić o własnej pomiatalności. Drapanie i wymazywanie. Publish or perish. Normalnie w takiej sytuacji wydrapałabym sobie powieki, ale jestem już zdrowa i zamiast tego popadam w narkomanię i manię normalną. Oj, nie czytajcie tego. Oj, nie czytam tego. Oj. Oj. Ojapierdolą. Emocje zamiatają zmieloną kawę ze stołu na dłoń i elegancko odpadek ląduje w śmietniczku BIO. Linia sama wychodzi, wypada z obiegu, uderza słodkim zapytaniem kogoś innego niż ja. Nic mnie już nie obchodzi, bo to wieczorny koniec miłości. Basen świadomości, bajorko to moje zaburzonko, jezioro robotnicze, nimfa kurwa szmata. Przestańcie mi kasować zmniejszenia.
Zrobię tobie okład z kwaśnej śmietany, na biedne twe kolana “liście kapusty”. Uzgodniliśmy staropolszczyznę i kryminalne nasze konotacje, zatwierdzam się w fakcie, iż rzeczywiście nie jesteś cały, odkryty, ślepo zamiłowany. Czytam mojego przyjaciela Tomasza Półkę, powoli się zakochuję, szybko denerwuję. Zobaczę, czy zostawić.
Zdjęcia: Laura Radzewicz