W pracy rzadko doświadczam wytchnienia. Nawet gdy każda z moich czterech par oczu zamyka się już ze zmęczenia, nie mogę zrobić sobie przerwy.
Czy to dzień, czy noc, umysły pracują na okrągło, rozmyślają, wyobrażają sobie, śnią, ruminują, zadręczają się i tak dalej, więc nieustannie muszę destylować myśli, czekać, aż wykrystalizują najlepsze pomysły, a wątpliwości i niepokoje osadzą się na hartowanych ściankach probówek. Następnie dokonuję dekantacji myślowej esencji i otrzymaną ciecz rozmieszczam w niewielkich fiolkach, które starannie zapieczętowuję i poddaję procesowi pasteryzacji. Później drukuję niewielkie etykietki z instrukcją zażywania, listą potencjalnych skutków ubocznych i ryzykiem alergii. Starannie naklejam je na buteleczkach. W takich momentach inne laborantki zazdroszczą mi efektywności. Osiem odnóży w końcu robi swoje. Zwykle wyrabiam czterysta procent normy. W zeszłym miesiącu dostałam nawet premię. Szkoda, że nie mogę wziąć urlopu, żeby zrobić z niej jakiś użytek, wybrać się w kosmiczną podróż, księżycową eskapadę. Ale cóż poradzić? Fale mózgowe nie mają wyraźnego początku ani końca, piki wznoszą się i opadają, ale rzadko kiedy zanikają zupełnie. Czy to lekki sodowo-potasowy zefirek, czy dopaminowe tsunami, muszę być przygotowana, by wyłapać najbardziej wartościowe esencje.
Nasze nalewki mentalne trafiają do aptek i sklepów ze zdrowym jadłem i jeszcze zdrowszym napojem. O rozmarzone toniki, rozsądne kordiały i śniące kropelki rozpytują panie i panowie wszelkich stanów. Są gotowi wiele zapłacić za odpowiednio przetworzone stany umysłu, bowiem zdają sobie sprawę, że na surowo mogłyby im zaszkodzić. Dlatego właśnie chętnie sięgają po produkty z myślarium Dendryt i Synowie, w którym pracuję. Nie tylko jest ono świetnie wyposażone, ale także ma certyfikat akredytacji. Używamy najdoskonalszych maszyn i wysokiej jakości odczynników. Muszę jednak przyznać, że mimo tych wszystkich udogodnień i pracy na dobrze wykalibrowanych sprzętach renomowanych marek, brakuje nam narzędzi do badania odczynu umysłu. Bezskutecznie próbujemy sprowadzić papierki lakmyślowe zarówno od krajowych producentów, jak i zagranicznych dostawców. Niestety te jakże proste, a zarazem niezawodne mierniki mentalnej kwasowości są dziś towarem deficytowym.
Kluczem do zbilansowanej receptury nalewki umysłowej jest właśnie baza o odpowiednim pH. Wyjątkowo kwaśne myśli nie mogą być przecież składnikiem dobroczynnie działającego toniku. Ostatnio odpuściliśmy nawet poszukiwania gotowych papierków, gdyż dotarło do nas, że raczej nie znajdziemy ich w najbliższym czasie. Sami próbujemy warzyć odpowiednio stężony roztwór lakmyślowy i nasączać nim ścinki, świstki i skrawki pergaminu. Takie papierki pomiarowe domowej roboty ułatwiają nam produkcję kordiałów i pozwalają na oddzielenie cytrynowych, skwaszonych rozmyślań od turkusowo-zielonych, aksamitnych i głębokich wyobrażeń o zasadowym odczynie. Jeśli nasze lakmyślówki się sprawdzą, będziemy mogli rozszerzyć działalność i sprzedawać je na użytek innych myślariów. Oczywiście nie za dużo, akurat tyle, by utrzymały się na rynku, nie robiąc naszej firmie poważnej konkurencji. Podobno Akson i Teść depczą nam po piętach, ale brak papierków lakmyślowych zahamował ich produkcję w zeszłym miesiącu.
Muszę nieskromnie przyznać, że recepturę lakmyślu i prototyp papierka opracowałam niemal samodzielnie. Dzięki moim ośmiu odnóżom pracuję najszybciej, destyluję największe ilości mgły mózgowej i dzięki temu mam duże doświadczenie. Każdego dnia spaceruję po sieci neuronalnej i wyłapuję szybkie, brzęczące, czasem chaotyczne i nieskoordynowane, innym razem zaś precyzyjne, podążające wprost do celu impulsy balansujące między świadomością i nieświadomością. Muszę być ostrożna, ponieważ zbyt żrące myśli potrafią zniszczyć nawet najbardziej misterną przędzę, doskonale harmonijny układ nici. W najskrytszych, zupełnie zasadowych, prawie granatowych marzeniach, moje czarne futerko błyszczy jak kosmiczny aksamit, a każda z kosmatych łapek wspiera się na asteroidzie. W ciemnych taflach oczu odbija się gwiezdny pył. Wystarczy odrobina kwasu mentalnego i wracam na swoje miejsce, ja – tarantula Karolinka, starsza specjalistka w myślarium Dendryt i Synowie, która bez mrugnięcia choćby jednym okiem wytwarza papierki lakmyślowe, a fartuch w kolorze arktycznej bieli nosi zawsze nienagannie wyprasowany.