nic, ale tak bardzo nigdy w życiu nic nie wzbudza większej mnogości i liczności przerozmaitych emocji jak pusta kartka. oczywiście – ta najczystsza, czyli: na pewno nie w linie, mniej pożądane są te w kratkę.
dopuszczalną wartością dodaną kartce papieru mogą być: kropki – rozmieszczone regularnie, jakby zaplanowane, z większym sensem i mniejszą przestrzenią pomiędzy sobą. wtedy jakoś nadaje to kartce swego rodzaju powagi, kartka nabiera znaczenia, użytkownik czuje, że musi spełnić misję: że kartka w kropki powinna być wykorzystana w sposób inny niż wszystkie, na pewno nie zapisana ot tak sobie. że za cel nadrzędny musi być obrany cel, nic przypadkowego. niedajboże zapis treści edukacyjnych – od tego mamy kratki i linie. zeszyt w kropki – robi się poważnie, ręka drży, zanim napisze pierwsze słowo, o ile napisze. materiał zdecydowanie nie dla wszystkich. dla ceniących wartość papieru materiał pozostanie niewykorzystanym, czekającym na lepsze słowa. albowiem powiadam wam: im mniej, tym lepiej.
zatem! ideał, wyśniony materiał, jeden najlepszy – zeszyt czysty, czysty bowiem dwojako: nieskalany żadnym wzorem niepotrzebnym – najpiękniejsze, co mogło nas spotkać. czyste płótno, gotowe przyjąć każdą notatkę, każde zakreślenie i podkreślenie. dopisanie bokiem, autorskie marginesy, gdzie ogranicza tylko wyobraźnia. i ten czysty, bo niezapisany, dziewiczy, z trzeszczącymi kartkami i okładką jeszcze nie wyrobioną przez codzienne otwieranie i zamykanie! a ten zapach! wielu mówi, że nie ma nic nad zapach świeżej książki, prosto z drukarni. a jednak – świeży zeszyt zewsząd. po amerykańsku: zmień mój umysł.
dobrze, ale jednak kiedy przyjdzie – a czasem przychodzi (czasem nader często, czasem i przez rok nie) – ochota na wylanie najczarniejszych myśli, zapisanie dnia bieżącego albo po prostu na przepisanie czegokolwiek, drugą kwestią, którą trzeba poruszyć jest właśnie dobór środka piśmienniczego. oczywiście, rozmaita romantyczna natura człowieka rozkazuje wnieść pióro wieczne na piedestał. bo nastrojowe, bo ładnie pasuje do czystej kartki i zwykła lista zakupów zyskuje miano co najmniej poezji. ale czy na pewno? czy na pewno posiadanie pióra jest rzeczą tak niezbędną? Otóż – ołówek. ten najbardziej niepozorny, znajdowany w każdym zakamarku szuflady, na pęczki w kieszeniach, pod łóżkiem i za uchem. ołówek. zaprawdę nie ma piękniejszego, bardziej twórczego i szlachetniejszego duetu niż ołówek i kartka. nie bez powodu ołówek to przecież pół diament, zbiegi okoliczności nie istnieją! lepszego materiału nie ma!
inne przymioty: okładka. życie oferuje przeróżne opcje: okładka sztywna – idealna do pisania na kolanie. te miękkie z kolei – najbardziej mobilne , a zwinięte w rulon nie bolą w głowę, gdy podłoży się je pod poduszkę. brak okładki – nie problem. nasze kartki zyskują wtedy na wyjątkowości; niedbale zebrane w plik, byleby służyły swojej misji. bezkreśnie rozsypane na blacie, zbierane w pośpiechu, gdy przyjdzie czas, nieposortowane.
trzymanie w ręku papieru i ołówków ubiera wszystkich w długie palta, mierzwi włosy na wietrze i chowa nas w ponure wejścia do bram. usprawiedliwia kolejne spóźnienia, a nawet i nieobecności. rozlewa wino na stole i podkrąża oczy.
papierowe rozważania mogłyby posunąć się jeszcze o wiele, wiele dalej – sposób szycia, mocowania. papier czerpany, papier produkowany, papier kolorowy. czy lepiej pisać pionowo, czy też poziomo… a to błahostki przecież, prawda?