W niedalekim kraju za Odrą narodziło się nowe miasteczko – Schlalafen Land. Ponieważ nie ma ono jeszcze swojej przeszłości, historia, którą zaraz przeczytacie, opowiada o jego przyszłości.
To miejsce na wielofabułowość – piękne, magiczne, bajeczne, czystą wodą i zdrowymi rybami płynące. Chociaż istnieje od zaledwie paru godzin, wokół niego narosło już tysiące opowiadań. Nadzór nad wszystkimi historiami sprawuje burmistrz Schlalafen Landu, Jan Kapelusznik – miły, niewysoki mutant, który bardzo wstydzi się swojego małego poroża. Od liceum zakłada więc zawsze duży szary kapelusz, dzięki czemu odzyskuje pewność siebie, a nawet trudne do uchwycenia poczucie własnej wartości.
Jednak zdarzy się i tak, że nakrycie głowy zdmuchnie porywisty wiatr. Wtedy Kapelusznik nie będzie wiedział, jak zarządzać miasteczkiem, ukryje się przed mieszkańcami, a może nawet opuści to miejsce na zawsze i uda się w niewiadomym kierunku… Ach, jakiż biedny będzie wówczas Jan Kapelusznik, Jan Bezkapelusznik, Jan Rogacz…
Lecz na razie nie należy się przejmować. Burmistrz Schlalafen Landu świetnie radzi sobie na swoim stanowisku, wprawnie zarządza fabułami bajek, opowiadań i snów. Już czas, by opowiedzieć Wam jedną z nich…
Kiedyś, kiedyś tam, Jankowi Kapelusznikowi wiatr zdmuchnął kapelusz. Zdarzyło się to rankiem podczas oglądania pokazu linoskoczków. Burmistrz Schlalafen Landu był pod wrażeniem lekkości i zwinności, z jakimi prezentowali się akrobaci. „Trzeba być specjalnie zmutowanym, by móc robić tak wspaniałe rzeczy” – pomyślał Kapelusznik i właśnie w tym momencie gwałtowny podmuch wiatru strącił jego wielkie nakrycie głowy. Pochłonięty przyglądaniem się linoskoczkom, nie od razu zauważył, że czegoś mu brakuje. Zorientował się dopiero wtedy, gdy ujrzał swoje odbicie w ogromnym oku pani Bożeny Oczko.
— O nie! Nie mam swojego kapelusza! – krzyknął i złapał się za poroże. Następnie rozejrzał się szybko dookoła, a gdy dotarło do niego, że kapelusza nie ma już w pobliżu, prędko uciekł do biura.
Zszokowana pani Bożenka zbadała okolicę swoim największym w Schlalafen Landzie okiem i rzekła:
— Nie ma. Nigdzie go nie ma. Nie widzę.
Jeśli nie dostrzegła go pani Bożena Oczko, nie zauważy go już nikt. Najpewniej ukradł go jakiś złodziejaszek albo odfrunął tak daleko, że nie sposób mieć go jeszcze w polu widzenia.
Zmartwieni świadkowie tego przykrego zdarzenia od razu rozpoczęli poszukiwania. Schlalafen Land to miasteczko pełne życzliwości, gdzie mutant mutantowi mutancikiem i zawsze można liczyć na czyjąś pomoc. Rozwieszono więc ogłoszenia, rozglądano się od rana do nocy, zaangażowano wszystkie siły powietrzne i lądowe, wyznaczono wysoką nagrodę dla znalazcy, nic nie przynosiło jednak spodziewanych efektów.
Dopiero po miesiącu, gdy burmistrz Jan Kapelusznik pogrążył się już w całkowitej rozpaczy, do biura zadzwonił ktoś, kto udzielił pewnych informacji:
— Moje uszanowanie, panie burmistrzu. Mówi Maciej Rybka. Podczas ostatnich połowów w rzece zauważyłem cztery podejrzane postacie poruszające się na dwóch zielonych kajakach. Przypominały ludzi, zajadały się grześkami i krzyknęły na widok zaskrońca. Jedna z tych dziwacznych istot miała na głowie kapelusz, który pasował do opisu w ogłoszeniu. Udało mi się go przechwycić. Ryzykując życie, zakradłem się w nocy do ich namiotu. Prawdopodobnie ludzie posiadali broń i ostre narzędzia. Raz nieomal zauważyli mnie, gdy obserwowałem ich w krzakach. Na szczęście stwierdzili, że to dzik. Dobrze, że nie są zbyt inteligentni, bo miałbym kłopoty…
— Świetna nowina! – krzyknął do słuchawki Jan Kapelusznik, podskakując z radości. I nie czekając na koniec opowieści Rybki, dodał: — Zapraszam do biura po odbiór miliona złotych alg. To nagroda, jaką przyznaję panu za odnalezienie mojego ukochanego kapelusza. Zostaną także sporządzone portrety pamięciowe przestępców. Kiedy możemy się pana spodziewać?
— Dziękuję, będę jutro w południe. Do zobaczenia! – odpowiedział zaskoczony mutant Maciej i odłożył słuchawkę.
Następnego dnia Rybka punktualnie zjawił się w urzędzie. Kapelusz, który przyniósł, rzeczywiście należał do burmistrza, otrzymał więc wspomnianą wcześniej nagrodę i pomógł w pisaniu listów gończych za pływającymi złodziejaszkami. Do tej pory udało się odnaleźć tylko jednego zamieszanego w tę sprawę człowieka – skazano go na kilka lat przymusowego pisania opowiadań, które tworzył z właściwą swojemu gatunkowi złośliwością i uszczypliwością. Pozostali trzej uczestnicy kajakowej wyprawy wciąż są poszukiwani. Według ustaleń śledczych są to tzw. dziołchy. Za wskazanie miejsca, w którym mogą przebywać, również przewidziano nagrodę – aż trzy miliony złotych alg. Dopiero gdy wszyscy zostaną schwytani, mieszkańcy Schlalafen Landu będą mogli żyć szczęśliwie. Na razie z niepokojem spoglądają w przyszłość i zabezpieczają swoje majątki, ukrywając je w skarbcach na samym dnie wielkiego koryta rzeki.