Wielu do dziś zastanawia się, jaki los spotkał śmiałka, który wybrał się na poszukiwania Sambejki. Jego zadaniem było nie tyle doprowadzenie owej na wpół mitycznej istoty przed oblicza miejskich włodarzy, ile dostarczenie jej śródłokcia, nietypowej kostnej struktury, mieszczącej się w kończynie górnej.
Rzeczony fragment układu ruchu przypominał nieco kwiat paproci. Nie wizualnie oczywiście (choć w zasadzie na ten temat można jedynie spekulować, gdyż takiego kwiatu nikt dotąd nie widział, a jeśli nawet komuś udało się go zobaczyć, to swego spostrzeżenia nie udokumentował), ale na poziomie statusu ontologicznego. Ludzie nieraz mówili, że podejźrzon księżycowy rozkwita raz do roku, w gorącą noc czerwcową, a nasięśźrzał pospolity, mimo że jego nazwa gatunkowa na to nie wskazuje, kwitnie równie rzadko i równie pięknie. Kwiat paproci istniał w opowieści, w magii słów i zbiorowego wzruszenia. Ten osobliwy, pograniczny sposób istnienia podzielała Sambejka, o której wiele opowiadano i pisano, lecz brakowało relacji naocznych świadków.
Pierwsze, a zarazem najbardziej szczegółowe informacje na temat Sambejki pochodzą z siedemnastowiecznego zbioru pism zwanego orientskryptem. Za autora tego tekstu uważa się pewnego człowieka pochodzenia osmańskiego, dezertera z sułtańskiej armii. W tradycji historycznej funkcjonuje on pod przydomkiem „Sam-bej”, chociaż nie wiadomo, czy żołnierz ten naprawdę nosił tytuł beja, czy też był szeregowym piechurem. Kunsztowna retoryka orientskryptu wskazuje jednak, że otrzymał on solidne wykształcenie, a więc służył co najmniej w stopniu oficerskim. Niektórzy twierdzą, że był to pułkownik janczarów, który znudzony wojaczką, braniem nieszczęśników w jasyr i ciągłymi żądaniami sułtana, korzystając z zamieszania spowodowanego przegrupowaniem wojsk, oddalił się w ustronne miejsce i zaczął wieść żywot pustelnika. Przypuszcza się, że właśnie owo odosobnienie, czy też osamotnienie, przyniosło mu miano Sam-beja. Od tego właśnie wyrazu pochodzi prawdopodobnie określenie istoty, którą bej utrwalił w swoich tekstach. Alternatywna koncepcja wskazuje, że Sambejka swą nazwę wzięła od narodowego tańca brazylijskiego, gdyż, jak głosi orientskrypt (s. 7, rozdz. 3), jest ona [Sambejka] stworzeniem miłym, wielce przyjaznym i tanecznym krokiem, z wielkim rozkołysaniem bioder się poruszającym.
Kiedy sto lat później odnaleziono prace Sam-beja, wielu zapragnęło ujrzeć opisywaną przez niego niezwykłą postać. Szczególną, niekiedy niezdrową wręcz fascynację budził układ ruchu Sambejki, która ponoć czy to skutkiem ekspozycji na toksyczne wapory, czy też po prostu z natury posiadała wyjątkowo rozbudowane stawy łokciowe i kolanowe, tak mocno odróżniające się od reszty kończyn, że bej przyrównał je do węzłów żeglarskich. Sambejka posiadała więc tzw. węzły śródręczne (śródłokcie) i śródnożne (śródkolana). W pewnej miejscowości położonej na skraju lasu, w którym odnaleziono orientskrypt, ktoś z rady miejskiej, mocno już znużony corocznym fiaskiem w poszukiwaniu kwiatu paproci, wyszedł z inicjatywą odnalezienia węzłowatej Sambejki. Naczytawszy się pism Sam-beja i poćwiczywszy gimnastykę mentalną, zaproponował wysoką nagrodę finansową za dostarczenie mu śródłokcia. Ofiarował też prestiżową posadę w starostwie, jeśli zdobycz objęłaby również śródkolano. Niestety owa obiecująca perspektywa zawodowa nie była w stanie skłonić zbyt wielu osób do wyruszenia w głąb ciemnej i po prawdzie dość złowrogiej puszczy. Po kilku miesiącach, gdy ogłoszenie już wyblakło i nieco się postrzępiło, zgłosił się pewien pisarczyk, kancelista, imieniem Śaj, który nic a nic nie robił sobie ze spodziewanej nagrody, ponieważ szczerze nie cierpiał starosty. Nie poszukiwał Sambejki, by zdobyć majętność, godną pracę czy przychylność rozczytanej w orientskrypcie ukochanej, ale dlatego, że nie miał lepszego pomysłu na spędzenie urlopu, którego udzielono mu w kantorze po latach wyzysku.
W dniu wyprawy na leśnym trakcie zebrali się starosta Ciemięski, szynkarz Kielon, kupiec bławatny Żnin, pomysłodawca całego przedsięwzięcia (jego personalia historia nielitościwie zepchnęła w niepamięć) oraz spragniona atrakcji wojewodzianka Marianna, która z ciekawości przyszła zobaczyć, co się wydarzy. Doświadczyła jednak znacznego zawodu, gdyż działo się niewiele. Starosta wygłosił krótkie przemówienie o istocie misji, radca beznamiętnie zacytował Sam-beja, szynkarz zaś poddał w wątpliwość powodzenie przedsięwzięcia, twierdząc, że bejowi pewnie coś się uroiło z samotności lub spożycia darów runa leśnego i o istnieniu żadnej roztańczonej Sambejki nie ma mowy, a nawet jeśli by taka mowa była, to żeby dostarczyć rzeczony śródłokieć, musiałby Śaj najpierw kreaturę ubić. Gdy Kielon ujrzał pobladłą twarz wojewodzianki, odchrząknął i zastosował termin „przyszpilić”. Miało to jednak miejsce poniewczasie i kolory nie powróciły tego dnia na wdzięczne liczko panienki Marianny. Wówczas włączył się do dyskusji Żnin i usłużnie objaśnił, iż Sambejka, o ile w ogóle kiedyś istniała, to od dawna musi leżeć martwa, a jej śródłokcie do ostatniej kosteczki niewątpliwie zostały objedzone przez leśną gadzinę. Po wysłuchaniu tej pomocnej wymiany zdań, Śaj odziany w ciepły kaftan (dar Żnina), uzbrojony w kostur, widły i gąsiorek z napojem rozgrzewającym (upominek od Kielona) ruszył w las.
Kancelista nie wracał długie tygodnie i wkrótce o nim zapomniano, a ogłoszenie radcy zupełnie spłowiało. Powróciła stara, dobra tradycja bezskutecznego poszukiwania kwiatu paproci. Zainteresowanie orientskryptem również znacznie zmalało, choć od czasu do czasu zdarzało się, że jakiś mieszkaniec miasteczka, czy to w przypływie frustracji monotonią, czy też z tęsknoty za tajemnicą nieoczywistego istnienia, zaglądał do miejscowej biblioteki i śnił o śródłokciu węzłowatej Sambejki. Kwestie te nurtowały również prawnuka wojewodzianki Marianny, która poświęciła wiele lat na studiowanie orientskryptu. Ponoć nawet popłynął za ocean, by wygłosić prelekcję na temat tego osobliwego tekstu źródłowego. Twierdził też, że właśnie wtedy odnalazł pisarczyka Śaja na turnieju tańców towarzyskich w Rio. Nikt mu nie uwierzył.