Wypchana jest pierzem dartym przez palce ludzi z żywych ptaków.
Pani jest przepełniona snami, troskami, żalami, namiętnościami i rozpaczą.
Pandemia obecna od zawsze, często pod kołdrą przeleżawszy, wypełza od czasu do czasu na żer. Jej wysokość zaraźliwość lubuje się w romansowaniu ze słabą odpornością rodzaju ludzkiego na jej figle.
Lubieżnie przemyca się w finezyjnej eksterminacji najbardziej inwazyjnych istot, zamieszkujących ten padół. Na pozór, na pomór zabiera w tan hordy winnych, biodegradowalnych na całe szczęście śmiertelników.
Niczym sprzątaczka zamiata ludzki kurz pod dywan. Uwalniając ich od tej, pożal się Bogom, czczej egzystencji, tych skamlotów pełzającego sapiens.
Wybujałej, egocentrycznej, bezszlachetnej popłuczyny innych cywilizacji.
Zgodnie z ewolucją drogi, poszła spać smacznie. Obecnie poszła na wojnę z propagandą zarazy. I od czasu do czasu wybudza się, wstając lewą nogą. Biada Wam wszystkim, kiedy to znów nastąpi.