Zamglone promienie jesiennego słońca oświetlały wrzosowe zbocza, rozpraszając zasuszone atomy fioletu.
Lord Idlington, dziedzic Futileham, eklektycznego pałacyku w hrabstwie Uslesshire, oddalił się właśnie do prywatnych komnat, by po nużącej, obfitującej w grzecznościowe, powierzchowne rozmowy wizycie w klubie, odpocząć przed wieczornym bankietem. Wyczerpany Idlington załączył gramofon i z głębokim westchnięciem opadł na szezlong obłożony nadjedzonym przez mole pluszem. Płyta zaskrzypiała i po chwili z pozłacanej konchy dobyły się pierwsze dźwięki utworu. Nonsensera, przejmujący lament nękanego poczuciem nieprzydatności i pustoty Bezużytella, stęsknionego za umiłowaną Bezsensoną, za każdym razem głęboko wzruszał dziedzica Futileham.
Pan Idlington boleśnie odczuwał nieuchronnie zbliżający się zmierzch swojego lordostwa. Otaczająca go przestrzeń stanowiła zaś niemal doskonałą inkarnację zbyteczności, materializację ekscesu przepełnioną czczą symboliką. Idlington powiódł znużonym wzrokiem po komnacie. Landszaft z jałówkami na rykowisku, kryształowa popielnica w kształcie awokado, trofea z Wysp Kokosowych zakupione na ostatniej wystawie światowej, kolekcja figur szachowych w jedwabnych szatach mongolskich, kunsztowny arras przedstawiający pojedynek rycerza ze ślimakiem i wreszcie wypchany orzeł ze szklanymi oczami – wszystko to było na wskroś przesiąknięte smętną pieśnią Bezużytella. Centrum owego przytłaczającego uniwersum nieprzydatności stanowiło wykonane z drewna figowego szpetne puzdro w kształcie minoga, dar hrabiny Oceanii Mar Calamares de Mejillón y Pescadores. Obiekt ten oferował dwojakie możliwości przechowywania, bowiem zarówno korpus, jak i głowa rzeźbionego zwierzęcia były przystosowane do tego celu. W otworze gębowym minoga znajdowało się wypłowiałe pudełko zawierające przestarzały preparat leczniczy KAPE-vit 2000 zkompleksem witamin K, A, P oraz E, zwany potocznie „kapewitą”. Medykament ów lord Idlington pozyskał również dzięki hojności pani Mejilloń y Pescadores, entuzjastki sprzedaży wysyłkowej. Dziedzic Futileham nie podzielał tego entuzjazmu, nie dowierzając rekomendacjom zaangażowanych w kampanie reklamowe lekarzy i farmaceutów. Wiedział bowiem, że witaminy K, A i E rozpuszczają się w tłuszczach, zaś witamina P w wodzie, a zatem łączenie ich nie ma większego sensu z punktu widzenia efektywnego wchłaniania się suplementu. Nie chcąc urazić delikatnych uczuć Oceanii, Idlington elegancko podziękował za troskę i ofiarowany mu specyfik. Następnie zaś schował kapewitę do puzderka-minoga na wieczne przeterminowanie, mając nadzieję, że oba byty ziejące dojmującą jałowizną nabiorą sensu w procesie sprzężenia zwrotnego lub przytłoczone własną nieprzydatnością, wspólnie obrócą się w nicość. Ani jedno, ani drugie dotąd się nie wydarzyło.
Przejmujące pienia Bezużytella dobiegły końca. Ich echa jednak wciąż odbijały się w szklanych oczach orła, połyskiwały w kryształowej skórce awokado, świszczały w zwinnym ruchu miecza wymierzającego ostateczny cios okazałemu winniczkowi, pobrzmiewały w porykiwaniach jałówek, czaiły się na ostrzu wyspiarskiej dzidy, zaplątane w niciach mongolskich szat, zmieszane z cząsteczkami witamin, przysiadały na wargach figowego minoga. Nonsenserę nuciły cichutko nawet mole między jednym a drugim kęsem pluszu. Idlington podniósł się z szezlonga, doprowadzając jednego z nich do dotkliwego zakrztuszenia. Dziedzic Futileham wyciągnął z kieszeni miniaturę z wizerunkiem pani Mejillón y Pescadores i pomyślał, że każdy Bezużytello ma przecież swoją Bezsensonę. Przejrzysty blask jesiennego księżyca padał na zacienione zbocza, rozpraszając aksamitne atomy granatu.