Cały ten tekst będzie o dziurze. O dziurze w kieszeni mojego płaszcza. Dziura jest cudowna. Zanurzam w niej dłoń, przeciskam się przez cienki materiał i cieszę się dziwnym, nie ciepłym i nie zimnym powietrzem, a może jego brakiem.
Mam takie wrażenie, że nigdy nie jestem tak blisko pustki jak w takich momentach. Moja dłoń jakby oddziela się od ciała i łączy z tymi wszystkimi rzeczami, które w dziurze przepadły. I z nadzieją, że jeszcze je odnajdę. Ostatnio z telefonem. Bo dziura jest jak czarna dziura. W zasadzie też jest czarną dziurą, chociaż to może nie pierwsza myśl, która przyjdzie ci do głowy, gdy myślisz o dziurze w kieszeni płaszcza. Ale, tak, jest czarna.
Nie jest wielka, ale jest czarna. Choć nigdy do niej nie zaglądałam, to wiem. Moja dziura w płaszczu jest czarną dziurą i gdy wsuwam rękę w kieszeń i niespodziewanie znajduję się w dziurze, w czarnej dziurze, jestem najbliżej kosmosu, jak tylko mogę być.
W tej dziurze, w tej pustce, w tym limbo, gdzie wszystkie przedmioty, które zniknęły wciąż są, ale też ich nie ma. W tym dziwnym miejscu bez powietrza, a może z powietrzem, którego nie czuję, dotykam, choć niczego nie dotykam, nieskończoności. Bo przecież brak, ale prawdziwy brak, brak taki jak w czarnej, kieszeniowej dziurze, brak, który niesie z sobą potencjał istnienia, jest tuż obok nieskończoności. Stoi na półce z wrażeniami zaraz obok wrażenia nieskończoności. W zasadzie nikt z nas, a tylko jacyś najwięksi znawcy, nie odróżni jednego od drugiego. A na pewno nie ja.
Teraz, jak o tym myślę, to jestem pewna, że dziura w kieszeni nie jest z kategorii bezużytello. Choć ktoś mógł ci to sugerować i nawet kazać ci ją zaszyć. Nawet jakby dziura była w hiszpańskim płaszczu, to wciąż nie jest w bezużytello. Jest po drugiej stronie spektrum. Więc możemy się umówić, że tego tekstu tu nie ma, albo możemy sobie pogadać o tym, że niebycie jest tuż obok bycia.