Wczoraj na ulicy pewien człowiek wręczył mi ten papierek. Na papierku była nabazgrana bardzo brzydka historia.
Zastanawiałam się, czy zostawić ją sobie, czy wysłać ją wam.
I wtedy spotkałam go znowu. Człowiek siedział na przystanku autobusowym i prowadził ożywioną dyskusję na temat sensu i celu jakiejś sprawy. Jego rozmówca, na początku niewidoczny, po chwili wyłonił się z reklamówki (reklamówka Hugo Boss, czarna w złote pasy). Rozmówcą tego człowieka były dwie ryboby.
Jednogłośnie, nawet chóralnie, powiedziały do mnie, jakby dławiąc się w tym samym czasie: — My wiemy, o czym myślisz. Tak, podziel, podziel się tym.
A więc nie mogę zrobić nic innego, jak pokazać wam to, co od nich dostałam.
A na karcie napisana była taka oto historia:
Mieszkali w domu, który w prasie nazwano by willą. O ich przeszłości wiadomo niewiele. Pracowali za granicą na dość dobrych stanowiskach. Zapewne mieli godziwe zarobki, a na pewno takie, które pozwalały im utrzymać dom, siebie, ryby a może nawet coś odłożyć.
Sytuacja materialna ryb nie była tak dobra. Ale nie to było głównym źródłem ich problemów… Ryby miały dwóch ludzi. Starszego Eugeniusza i trzy lata młodszą Mariannę. Ich życie akwaryjno-domowe było skomplikowane, żeby nie powiedzieć złe.
Nie chodziło nawet to, że woda była za ciepła, a w akwarium konsekwentnie brakowało tlenu. Nie, to jeszcze dałoby się wytrzymać. Najgorsze było to, że nie miały one prawa głosu, nie mogły decydować nie tylko o tym, czy i gdzie pojadą na wakacje, ale nawet o tym, co danego dnia będą jeść.
Około godziny 7 rano 26 listopada ryby postanowiły uwolnić się od swoich oprawców. Ukradkiem wyszły z akwarium i zadzwoniły do drzwi domu, który prasa nazwałaby willą.
Otworzył Eugeniusz. Ryby wślizgnęły się do środka.
Co wydarzyło się wewnątrz – do dziś pozostaje tajemnicą.
Natomiast już 27 listopada ryby przeistoczyły się w ryboby. Sąsiedzi Eugeniusza i Marianny widzieli, jak opuszczają miejsce zdarzenia ich samochodem.